Cezary Mech: Antyrodzinny cynizm

opublikowano: 26 marca 2016
Cezary Mech: Antyrodzinny cynizm lupa lupa
fot: GB/04

Autor: Dr Cezary Mech - prezes Agencji Ratingu Społecznego


Zanim prezydent zdążył podpisać ustawę „Rodzina 500 plus”, znacząco zmniejszającą obciążenia podatkowe dzieci w rodzinach, opozycja cynicznie przedstawiła projekt obniżający dochody podatkowe z podatku PIT. A przecież jej głównym argumentem było, że Polski na obniżkę opodatkowania dzieci nie stać. Teraz będziemy świadkami festiwalu populistycznych propozycji obniżek dochodów, jak i podwyższania wydatków, tylko po to, aby doprowadzić do chaosu w finansach publicznych. I w jego efekcie w przyszłości odebrać rodzinie uzyskane należne świadczenia. 

Polska, zgodnie z szacunkami Asset Wealth Index Report, aby dogonić kraje wysokorozwinięte, potrzebuje nakładów na środki trwałe w wysokości 5 bln zł (ok. 300 proc. PKB). Ponadto potrzebuje zbudowania instytucji gospodarczych nakierowanych na rozwój w kraju, bo w trakcie transformacji wyprzedaliśmy za bezcen nasze organizacje gospodarcze. Koncerny zagraniczne przejęły rynek zbytu i inwestują tylko w te dziedziny, które mają niższe koszty produkcji w ramach ich operacji biznesowych. Zlikwidowano np. wysokopłatne stanowiska związane z badaniami naukowymi i rozwojem, jak i nowymi technologiami. Na to się nakłada dostosowane do nich otoczenie prawno-organizacyjne. Wszystkie regulacje i normy są dostosowane do tamtejszych gospodarek, znacznie bardziej od naszej rozwiniętych, co sprawia, że stajemy się niekonkurencyjni, gdy chodzi o eksport na rynki trzecie.

Z dochodów podatkowych bilionowych nakładów się nie sfinansuje, gdyż podwyższenie podatków tylko przyspieszyłoby procesy migracyjne. A wydatki z kredytu, aby były spłacalne, muszą być inwestycjami przyczyniającymi się do powiększenia bazy podatkowej, a z drugiej strony musiałyby być dozwolone prawnie. A jak wiadomo UE karze państwa członkowskie za deficyt budżetowy, utrwalając podział na kraje wysokorozwinięte i peryferyjne.

Państwo wyprzedało nasz majątek, prywatyzując go, a do tego zaciągnęło ogromne długi. Okazuje się, że obcy kapitał dysponuje majątkiem wynoszącym ponad 2 bln zł, czyli ponad 130 proc. naszego PKB. Od tego są płacone odsetki, dywidendy, wzrastają ceny akcji i nieruchomości. Według różnych modeli ekonometrycznych około 30 proc. PKB jest przeznaczone na opłatę kapitału dla właścicieli. Im bardziej sprywatyzowaliśmy i czym bardziej się tam zadłużamy, tym większa część PKB jest przeznaczana na transfery za granicę.

Nikt nie inwestuje w obcym kraju za darmo. Inwestuje tylko wtedy, kiedy ma zwrot z inwestycji większy, niż na własnym rynku. Dlatego nie dziwmy się, że obecnie mamy nadwyżkę handlową, która będzie się stale powiększać – transfery zysków z Polski przybierają formę konieczności przekazywania części wypracowanego PKB.

W polskim budżecie, po okresie niezbilansowanych wydatków, który zakończy się najprawdopodobniej przejęciem majątku emerytów w postaci OFE, będzie brakowało pieniędzy na wszystko. Zgadzamy się, aby w Polsce panowała filozofia rodziny utracjusza, który sprzedał fabrykę, zastawił mieszkanie, wyniósł meble z domu, zastawił u lichwiarzy przyszłe dochody rodziny, a my się cieszymy z tego, że chwilowo nie ma awantury, a z tego, co mu wyciągniemy z portfela, gdy śpi „po pijaku”, starcza nam na chleb, aby przeżyć. Debata o 150-miliardowym „skoku” na OFE pokazała, że się w ogóle nie martwimy, czy mamy majątek odłożony na przyszłe emerytury, czy też żyjemy na kredyt.

W ciągu najbliższych lat mamy dwie opcje do wyboru. Albo podniesiemy się z kolan, poprzemy kompetentnych liderów gospodarczych, którzy wydobędą nas z zapaści, albo znikniemy jako znaczący naród w Europie.

Jedna forma upadku to scenariusz grecki, druga to rosyjski. Jeżeli zachowamy złotego, to w przyszłości okaże się, że nasza waluta gwałtownie poleci w dół. Obecnie jesteśmy uzależnieni od transferów zagranicznych, niezwiązanych z naszym eksportem. W nowej perspektywie finansowej, kiedy Polska zostanie już z młodzieży wydrenowana, zostaną one zredukowane, a efekt może być dwojaki: taki jak w Rosji – brak transferów, kurs złotego spada, a przedsiębiorstwa i budżety zadłużone w obcej walucie bankrutują; lub zagranica, która w Polsce zainwestowała 2 bln zł stwierdzi, że nie chce stracić na spadku złotego, ponieważ po spadku będzie on o wiele mniej warty, więc niezależnie od tego, jaka partia będzie rządzić; wprowadzi nam euro.

I wtedy okaże się, że będziemy przeżywali kryzys analogiczny do tego w Grecji: dochody budżetowe będą topniały, zadłużenie będzie rosło i będziemy musieli przeprowadzić tzw. dewaluację wewnętrzną. To znaczy cały czas obniżać płace, świadczenia emerytalno-rentowe i patrzeć, jak dług w relacji do naszych dochodów stale rośnie. 

 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła