Ministerstwo Skarbu nie jest resortem prywatyzacji

opublikowano: 5 kwietnia 2016
Ministerstwo Skarbu nie jest resortem prywatyzacji

To będzie przełomowe wydarzenie w historii nadzoru właścicielskiego – tak o strategii poszukiwania synergii w państwowych spółkach mówi Dawid Jackiewicz, pierwszy po 1989 r. polski minister skarbu, dla którego patriotyzm gospodarczy naprawdę nie jest wyświechtanym frazesem


"Gazeta Bankowa": Panie ministrze, słyszał już pan takie mniej oficjalne opinie opozycji na swój temat?

Dawid Jackiewicz, minister skarbu państwa: Podobno jestem „pisowskim siepaczem”… (śmiech)

A ja słyszałem, że nie tylko pan, ale wszyscy w obecnym rządzie macie „czarne podniebienia”…

Też dobre. Chce pan sprawdzić?

Nie muszę. Ale może warto w takich sytuacjach odpowiadać, że lepiej siepać z klasą, niż urządzać chamskie polowania z nagonką. Może warto przypomnieć, w jak skandaliczny sposób pana poprzednicy z PO usuwali prezesów spółek skarbu państwa?

Raczej nie robili tego w białych rękawiczkach…

Szanuję pańską wyrozumiałość, ale podajmy kilka przykładów. Weźmy taki histeryczny rajd po mediach archeologa Mikołaja Budzanowskiego, ministra skarbu u Donalda Tuska, który, nie mając żadnych merytorycznych podstaw, usunął Marcina Piróga ze stanowiska prezesa LOT. Albo skandaliczna inwigilacja i prześladowanie Adama Maciejewskiego, który musiał zwolnić miejsce na fotelu prezesa GPW, bo zamierzał na nim zasiąść Paweł Tamborski, wiceminister skarbu państwa w rządzie Ewy Kopacz. Po tamtych akcjach ruchy kadrowe w pańskim wykonaniu przypominają niewinne igraszki…

Zgadza się, ale jest kilka obszarów, w których jestem dużo bardziej radykalny i zdecydowany od moich poprzedników i świadomie narażam się na krytykę.

Aż się boję pytać… A tak poważnie, to domyślam się, że chodzi o szeroko rozumiane plany związane z działalnością spółek skarbu państwa?

Chciałbym, aby spółki skarbu państwa prowadziły programową, systematyczną i świadomą współpracę między sobą. Jeśli na przykład wśród nich są firmy, które mają flotę samochodową, to niech kupują paliwo w jednej ze spółek paliwowych skarbu państwa. Jeśli się ubezpieczają, to niech to robią u polskiego ubezpieczyciela. Niech zakładają rachunki bankowe w polskim banku. Naturalnie trzeba stosować się do obowiązujących przepisów prawa, takich jak Prawo Zamówień Publicznych, ale ono także wymaga poprawy, bo dzisiaj często po prostu dyskryminuje nasze rodzime podmioty i wykonawców. A przecież mówimy o wielomiliardowym majątku państwowym, który – moim zdaniem – powinien być akumulowany w spółkach skarbu państwa i generować zyski. Wydaje mi się, że to są zupełnie naturalne procesy, zachodzące we wszystkich cywilizowanych krajach. Oczywiście tam nikt o tym głośno nie mówi…

Bo to jest tak naturalne i logiczne, że w normalnym państwie nikogo raczej do takich zachowań nie trzeba przekonywać?

Rzeczywiście, nie wyobrażam sobie na przykład menedżerów z niemieckich spółek państwowych latających innymi liniami lotniczymi niż Lufthansa. To jest w Niemczech tak oczywiste, że nikt nikogo nie musi głośno zachęcać do takich działań. Ale z drugiej strony, brak takiej publicznej, wyraźnej komunikacji powoduje, że na przykład na tak młodym rynku jak polski, ktoś sobie myśli: „chwileczkę, żyjemy we wspólnej Europie i nie powinniśmy dyskryminować podmiotów zagranicznych”. W związku z tym w ramach postępowania przetargowego polska firma państwowa nie wybiera polskiego, państwowego partnera, bo przecież to jest „tak strasznie stronnicze”.

Można by rzec, że to wręcz łamanie zasad wspólnotowych, na których bazuje dzisiaj cała gospodarka europejska.

Prawda? A ja się z tym nie zgadzam i mówię dzisiaj bardzo wyraźnie prezesom spółek z udziałem skarbu państwa: szukajcie możliwości budowania sojuszy i kooperacji pomiędzy naszymi podmiotami. Wtedy nasze pieniądze pozostają w naszym systemie i to państwo korzysta z zysków wypracowanych przez swoje spółki, tworzone są miejsca pracy i to wreszcie my sami mamy wpływ na to, czy to są środki transferowane poza granice naszego kraju, czy też nie.

Nie obawiam się krytyki w tej materii. Ta olbrzymia grupa kapitałowa kilkuset spółek z udziałem skarbu państwa tak właśnie powinna działać. Będziemy wszędzie szukać efektów synergii. Jestem już po rozmowie z prezesami, którym przedstawiłem bardzo konkretną wizję rządu w tej sprawie, oczywiście szanując ich niezależność w podejmowaniu decyzji, którą gwarantuje kodeks spółek handlowych. Ale dobieraliśmy takich ludzi, którzy rozumieją, na czym polega ta „gra”, ta rywalizacja między podmiotami, ta logika.

Szczerze mówiąc, chyba sporym zaskoczeniem dla wszystkich jest fakt, że jest pan pierwszym ministrem skarbu po 1989 r., który zamiast prywatyzować, poszukuje efektów synergii w spółkach z udziałem skarbu państwa. To taki strategiczny cel dla całego resortu, który panu podlega?

Strategicznym celem jest płynne przejście z Ministerstwa Skarbu Państwa w nowy, sprawny podmiot, który będzie zarządzał majątkiem skarbu państwa. Ten podmiot musi być pozbawiony balastu, który jeszcze nie pozwala nam rozwinąć skrzydeł.

Co pan ma na myśli?

Po prostu nie ma już większego uzasadnienia dla istnienia tak rozbudowanego molocha biurokratycznego, jakim jest Ministerstwo Skarbu.

Ale ja pytałem o ten balast.

Ten balast to właśnie tysiące procedur administracyjnych, które powodują, że musimy zatrudniać setki pracowników, by realizować dziesiątki różnych procesów biurokratycznych. Przez to tylko część swojego czasu mogę poświęcić na budowanie strategii czy na szukanie pomysłu na zwiększenie konkurencyjności naszych podmiotów. Nie mam na to dość czasu, ponieważ muszę poświęcić go na niekończące się procedury, niekoniecznie istotne z punktu widzenia gospodarki, ale oczywiście ważne, bo podpis ministra musi się znaleźć na dokumentach, których są tysiące. Muszę „wygasić” w Ministerstwie procesy, które są archaiczne, a inne przekazać odpowiednim instytucjom – takim, jak chociażby Prokuratoria Generalna. Trzeba wyciągnąć z MSP wszystko to, co jest związane bezpośrednio z nadzorem nad najistotniejszymi dla polskiej gospodarki spółkami i na tej bazie stworzyć nowy podmiot holdingowy. Muszę to wszystko zrobić tak, żeby nie pominąć nawet najdrobniejszego elementu w strukturze Ministerstwa Skarbu Państwa i nie zapomnieć o żadnym obszarze odpowiedzialności dzisiejszego Ministerstwa. Każda – najdrobniejsza nawet – kompetencja i zadanie w strukturze Ministerstwa musi zostać poddane ocenie. Trzeba oddzielić te procedury, którymi powinny się zajmować urzędy, od tych, które wymagają podejścia menedżerskiego, bo nowy podmiot, który zastąpi MSP w nadzorze nad spółkami, będzie już działał w warunkach rynkowych.

Czyli plan jest taki, żeby zamknąć ten rok totalną przemianą?

Chcemy ten rok zamknąć gruntownymi zmianami prawnymi i organizacyjnymi potrzebnymi do przygotowania transformacji. W połowie przyszłego roku zamierzamy – mówiąc kolokwialnie – wygasić Ministerstwo Skarbu Państwa i uruchomić nowy projekt.

Tak czy inaczej, MSP przestanie istnieć i powstanie nowy podmiot?

Takie jest założenie.

Krytycy tego pomysłu obawiają się utraty kontroli rządu nad majątkiem państwowym i spadku jakości zarządzania tymi podmiotami. Prezes holdingu to jednak nie minister…

Dlatego daliśmy sobie jeszcze kilkanaście miesięcy na dopracowanie tej struktury holdingu lub agencji i uważam, że powinna być ona podporządkowana bezpośrednio premierowi.

Z drugiej strony piętą achillesową spółek z udziałem skarbu państwa jest od lat chroniczny brak skoordynowanego, profesjonalnego zarządzania. Przydałby się dobry menedżer, a nie urzędnik, który potrafiłby wykorzystać potencjał biznesowy naszego państwa.

Zapewniam pana, że wyjdziemy naprzeciw tym wyzwaniom i pod tym względem będzie to absolutnie przełomowe wydarzenie w historii naszego nadzoru właścicielskiego. Nie było jeszcze w Polsce tak głębokiej reformy w zarządzaniu spółkami skarbu państwa.

No i zakładam, że w tym roku do żadnej prywatyzacji raczej nie dojdzie?

To nie jest resort prywatyzacji, tylko instytucja, która ma sprawnie nadzorować działalność spółek z udziałem skarbu państwa, pomnażać ich wartość i czerpać zysk z dywidend, a nie z bezrefleksyjnej wyprzedaży majątku. Mówię tu o takich podmiotach, jak na przykład KGHM. Tam w 2010 r. sprzedano 10 proc. akcji za ponad 2 mld zł. Skarb państwa zszedł do poziomu 32 proc. akcji. Dzisiaj mamy problem, bo przy takim poziomie naszego zaangażowania istnieje niestety realne zagrożenie, że przy niskim kursie akcji ktoś zacznie je skupować i pokusi się o przejęcie kontroli nad KGHM. Pomimo takiego ryzyka – rząd PO-PSL zdecydował się na jednorazową korzyść w postaci 2 mld zł do budżetu państwa, chociaż podobne zyski można przecież osiągnąć z dywidend – nie tylko wtedy, ale też dzisiaj i przez kolejne lata. Jednorazowa, duża transakcja była jednak na tyle kusząca dla moich poprzedników, że niestety się na nią zdecydowali.

Po prostu była dziura w budżecie i należało ją załatać. Po co się wysilać, wymyślać i realizować wieloletnie strategie? Liczyło się tu i teraz. Dlatego nie nazywałbym prywatyzacji w Polsce bezrefleksyjną. To były po prostu doraźne wyprzedaże, obliczone na szybki zysk… „By żyło się lepiej. Wszystkim”. Pamięta pan?

Myślę, że wszyscy pamiętamy. Tym bardziej, że sprzedano niemalże wszystko, co można było sprzedać i na dodatek, co gorsza – sprzedawano polski majątek narodowy w najgorszym możliwym momencie. Efekt był taki, że wpływy do budżetu były dalekie od możliwych do osiągnięcia.

Wracając jeszcze na chwilę do KGHM… Władze tej spółki zostały też nakłonione przez nadzór właścicielski do pozbycia się udziałów w telekomach, które dynamiczny rozwój mają wpisany w DNA. To były dwa podmioty – Polkomtel i Dialog, które generowały zyski. Może nie takie, jak te wynikające z produkcji miedzi, ale jednak zawsze będące solidnym zastrzykiem finansowym dla całej grupy kapitałowej. Na jednym z posiedzeń Komisji Skarbu Państwa ówczesny minister uzasadniał, że telekomunikacja to nie podstawowa działalność KGHM i w związku z tym – nie ma sensu angażować się w projekty telekomunikacyjne. Dlatego KGHM sprzedał swoje udziały w Polkomtelu i Dialogu, a kilka miesięcy później kupił… polskie uzdrowiska, bo to akurat uznano za core’ową działalność miedziowego koncernu. I taką właśnie „logiką” kierowali się poprzednicy…

Wkraczamy na grząski grunt, który – moim zdaniem – stanowi przyczynek do osobnej rozmowy. Krótko mówiąc, wydaje mi się, że takimi transakcjami powinna się zająć Prokuratoria Generalna, o której już tutaj była mowa. Tak na marginesie, większość ludzi chyba w ogóle nie wie, że w Polsce istnieje taka instytucja.

To prawda. Prokuratoria często jest mylona z Prokuraturą. Prokuratoria Generalna to instytucja z ogromnym i niewykorzystywanym przez ostatnie lata potencjałem, która reprezentuje interesy skarbu państwa. To są dosłownie eskadry świetnie wykształconych prawników, którzy zapewniają ochronę naszych interesów m.in. w sądach polskich i międzynarodowych. Zamierzam Prokuratorię Generalną uaktywnić i uczynić z niej zbrojne ramię Ministerstwa Skarbu Państwa. Brzmi może i groźnie, ale tak naprawdę chodzi po prostu o jak najbardziej skuteczną ochronę żywotnych interesów gospodarczych Polski – ochronę, z której do niedawna praktycznie nie korzystano.

Rozmawiamy o patriotyzmie gospodarczym, ale ani ja, ani pan nie użyliśmy jeszcze tego sformułowania. Taki trochę wyświechtany frazes się z tego zrobił, nie sądzi pan?

Patriotyzm gospodarczy to nic wstydliwego, nic, co powinno nas wprawiać w zakłopotanie. Niestety w Polsce patriotyzm gospodarczy wciąż jeszcze kojarzy się głównie z archaicznymi kampaniami, sprowadzanymi do hasła, że nasze jest lepsze.

Krótko mówiąc z obciachem.

Właśnie! To efekt akcji organizowanych jeszcze na początku lat 90. w stylu „Kupuj Polskie” – idea jakże słuszna i szlachetna, ale niestety – reakcja słaba, która wywoływała efekt daleki od zamierzonego. Wszyscy przecież wtedy wiedzieliśmy, że polonez jest gorszy od mercedesa i nawet najlepsza kampania medialna nie była w stanie tego zmienić. Dzisiaj żyjemy w zupełnie innym otoczeniu rynkowym i wiele polskich produktów czy usług nie odbiega jakością od zagranicznych, a często te nasze, polskie – są dużo lepsze. Weźmy taki sektor bankowy. Mamy w naszym kraju jedne z najwyższych opłat za usługi bankowe w Europie. Może warto wykorzystać tę sytuację i zaproponować tańsze i lepszej jakości usługi w polskich bankach? Wtedy się wszyscy przekonają, że polskie banki nie tylko są lepsze, ale i tańsze.

Stać je na to?

Oczywiście. Ponieważ nie muszą dzielić się zyskami ze swoimi centralami rozrzuconymi po Europie i reszcie świata. Co więcej, mam pewność, że każda złotówka wpłacona przez Polaka do polskiego banku zostaje w Polsce i pośrednio zasila budżet państwa, budując siłę naszej gospodarki, a tym samym – naszego państwa. I to jest właśnie podsumowanie naszej rozmowy – działanie w interesie państwa polskiego. Poprzez dobór odpowiednich ludzi, którzy nie mogą czuć się zakłopotani w sytuacji, gdy podejmują decyzje o inwestowaniu w takie obszary, które przynoszą zyski bezpośrednio państwu polskiemu. I tak może się stać dzięki kreowaniu wizerunku, wzmacnianiu pozycji polskich podmiotów i budowaniu pozytywnych relacji między nimi. Takie działania wywołują pozytywne emocje – autentyczny patriotyzm gospodarczy.

Myśli pan, że spółki skarbu państwa będą w stanie „zarazić” tym patriotyzmem polski sektor prywatny, że nasz rynek w końcu okrzepnie i zaczniemy systemowo dbać o własne interesy jak Niemcy, Francuzi czy Holendrzy?

Myślę, że tak, ale budowanie tej świadomości to bardzo złożony i długotrwały proces. Najpierw ten zdrowo pojęty patriotyzm musi zafunkcjonować na poziomie spółek skarbu państwa. Dopiero potem działanie w interesie państwa, czyli de facto – w naszym, własnym interesie, przełoży się w naturalny sposób na inne formy własności. To jest też kwestia edukacji ekonomicznej Polaków, którą moim zdaniem należy wprowadzić do szkół już na poziomie podstawowym. To, co dzisiaj jest normą w większości rozwiniętych państw europejskich, u nas wciąż jeszcze traktowane jest jako przejaw zaściankowości i niezrozumienia procesów gospodarczych. Tymczasem, w dużej części Europy i w wielu gospodarkach na świecie – pozycje gospodarek narodowych i ich znaczenie buduje się poprzez wzajemne wspieranie podmiotów z tej samej grupy. W tym przypadku chodzi o spółki – podmioty należące do tego samego właściciela lub do głównego akcjonariusza, a mam tu na myśli – państwo. Bo, wbrew temu, co twierdzą niektórzy – kapitał ma służyć państwu i Narodowi i my najzwyczajniej na każdym kroku musimy budować polski kapitał.

Przed nami jeszcze mnóstwo ciężkiej pracy do wykonania, ale jednego już możemy być pewni – nastał czas patriotów w polskiej gospodarce. I to jest bardzo dobra wiadomość. 

Komentarze (0)
Dodająć komentarz, akceptujesz regulamin forum.
dodaj komentarz
 
 

obecnie brak komentarzy, zapraszamy do komentowania.

 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła