Panamska bomba z opóźnionym zapłonem

opublikowano: 29 kwietnia 2016
Panamska bomba z opóźnionym zapłonem lupa lupa
Według raportu Komisji Europejskiej z 2015 r. Polska rocznie może tracić na działaniach międzynarodowych holdingów zaparkowanych w rajach podatkowych ok. 46 mld zł

Fala uderzeniowa Panama Papers obiegła cały świat. Kolejna przyjdzie już niebawem, na początku maja. Czy tym razem pojawi się więcej polskich nazwisk? Powinno się pojawić, bo szwajcarski private banking i parkowanie pieniędzy w rajach podatkowych były w Polsce modne od dawna

Pamiętacie Ryszarda Krauzego, jednego z najbogatszych Polaków, którego majątek legł w gruzach po tym jak latem 2007 r., po akcji CBA wybuchła słynna „afera gruntowa”, która zmiotła politycznie z powierzchni ziemi Andrzeja Leppera, doprowadziła do rozpadu rządzącej wówczas koalicji PiS, LPR i Samoobrony, co z kolei poskutkowało ogłoszeniem przedterminowych wyborów parlamentarnych i w efekcie przejęciem władzy przez PO? Ta afera wybuchła na 40. piętrze warszawskiego hotelu Marriott, bo to właśnie tam znajdowały się apartamenty najbardziej prominentnych osób w państwie (m.in. 4020 i 4018 należące do Krauzego). Tam przez wiele lat zapadały kluczowe decyzje dla rozwoju naszej gospodarki. Tam też najczęściej rozliczano dzikie prywatyzacje największych spółek skarbu państwa. Wszystko za pośrednictwem prywatnych bankierów: z ręki do ręki, po cichu, bez śladów. Miliardy złotych wędrowały na szwajcarskie konta spółek, zaparkowanych w rajach podatkowych.

Dlaczego zaczynam historię o Panama Papers od 40. piętra hotelu Marriott? Mamy tam bowiem trzy „warstwy” rzeczywistości, które po nałożeniu na siebie pozwalają stworzyć mechanizm, ułatwiający nam – Polakom – zrozumienie, o co w tym wszystkim chodzi. No więc po pierwsze, najbogatsi ludzie – nie tylko biznesmeni, ale też politycy i tzw. celebryci (filmowcy, sportowcy, muzycy). To oni zasilają ten system swoim majątkiem. Po drugie, prywatni bankierzy – emisariusze szwajcarskich banków, którzy tym majątkiem zarządzają. No i po trzecie, jak w każdym dobrym szpiegowskim filmie, muszą być służby specjalne – co najmniej kilka, wzajemnie się zwalczających, bo tylko wtedy dochodzi do przecieku w mediach i wybuchu afery.

Niewinna trójka

Dwa lata temu, podczas wywiadu dla „Gazety Bankowej”, zapytałem szwajcarskiego bankiera Petera Vogla, nazwanego przez polskie media „kasjerem lewicy”, o wartość portfela, którym zarządzał. Usłyszałem, że to było około pół miliarda dolarów. Gdy rozmawialiśmy o prywatyzacji Polskich Hut Stali, za którą słynny lobbysta Marek Dochnal dostał 25 mln dol. prowizji od Lakshmi Mittala, jednego z najbogatszych ludzi na świecie, zapytałem Vogla, jak dużo takich transakcji obsługiwał.

– Co najmniej kilka w miesiącu. Na znacznie poważniejsze kwoty i w znacznie bardziej skomplikowanych warunkach – odpowiedział Peter Vogel, podkreślając, że działał nie tylko w Polsce.

Tacy ludzie jak Vogel czy Dochnal z natury rzeczy oblegani byli (i pewnie w dalszym ciągu są) przez – nie tylko polskie – służby specjalne. Na naszym podwórku byli z jednej strony na celowniku Centralnego Biura Antykorupcyjnego, a z drugiej pod kuratelą Wojskowych Służb Informacyjnych. Efektem tego zwarcia był wyciek tzw. „listy Vogla” – pierwotnie uznanej za listę jego klientów, którą sam bankier nazwą listą kontaktów i ujawnił, że figurował na niej m.in. Bronisław Komorowski. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że były na tej liście także nazwiska innych prominentnych polityków (nie tylko polskich), najbogatszych Polaków i celebrytów.

Czy „lista Vogla” znajduje się w Panama Papers, czyli wśród 11,5 mln dokumentów powstałych między rokiem 1970 a początkiem roku 2016 w panamskiej kancelarii Mossack Fonseca? Na razie Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych (ICIJ), po roku śledztwa w tej sprawie ujawniło zaledwie 149 dokumentów. To jednak wystarczyło, by wywołać burzę na całym świecie, bowiem wśród oskarżonych o ukrywanie majątku znaleźli się tacy giganci jak Władimir Putin, David Cameron, Petro Poroszenko czy Leo Messi. Prokuratorzy w Argentynie, Brazylii, Hiszpanii, Australii wszczęli śledztwa na najwyższych szczeblach władzy. Premier Islandii podał się do dymisji. Magazyn „Time” ogłosił upadek kapitalizmu. Cały świat zatrząsł się w posadach, a w Polsce? Spokój.

Trzej dziennikarze „Gazety Wyborczej”, którzy od roku biorą czynny udział w śledztwie ICIJ, napomknęli o co najmniej trzech osobach z Polski, które zostały wspominane w panamskich papierach. Są to Paweł Piskorski – były prezydent Warszawy i działacz Platformy Obywatelskiej, dziś przewodniczący Stronnictwa Demokratycznego, Mariusz Walter – współwłaściciel telewizji TVN oraz Marek Profus – którego przedsiębiorstwo Profus Management zajmuje się m.in. handlem paliwami i sprzętem wojskowym.

Piskorski, Walter i Profus posiadali lub posiadają przedsiębiorstwa w rajach podatkowych, co pozwoliło im prawdopodobnie uniknąć płacenia podatków. Wszyscy trzej publicznie twierdzą, że ich spółki w rajach podatkowych „nie podjęły faktycznej działalności, nie osiągnęły przychodów”. Ale też przecież nie o przychody chodzi w rajach podatkowych, lecz o skuteczne ukrywanie majątku.

Liderzy parkowania

Tak krótka lista polskich nazwisk w Panama Papers zaskakuje, szczególnie w kontekście faktu, że polscy przedsiębiorcy wręcz nagminnie korzystają z „dobrodziejstw” rajów podatkowych.

Według ostatnich doniesień „Dziennika Gazety Prawnej” rodzimi przedsiębiorcy swoje firmy rejestrują ostatnio najczęściej w Libanie, gdzie proces ten nie jest kosztowny, a podatki niskie. Nasze firmy uciekają też z Polski na Maltę i do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Jak duża jest skala tej działalności? Według raportu Komisji Europejskiej z 2015 r. państwa członkowskie UE rocznie mogą tracić na działaniach międzynarodowych holdingów zaparkowanych w rajach podatkowych równowartość nawet 500 mld zł. Polskie straty z tego tytułu szacowane są zaś na ok. 46 mld zł w skali roku.

Jak wynika z raportu „An Economy for the 1%”, przygotowanego przez Oxfam, międzynarodową organizację humanitarną, w sumie rocznie na rajach podatkowych budżety poszczególnych krajów tracą ponad 190 mld dol. Jednak najbardziej poszkodowane są tzw. kraje rozwijające się, czyli takie jak Polska, które co roku – według OECD – tracą na transferach do rajów podatkowych 120-160 mld dol., czyli mniej więcej 12 razy więcej niż trzeba by wydać na definitywne rozwiązanie problemu światowej plagi niedożywienia, która co roku pochłania życie 2,3 mln dzieci.

Co ciekawe, liderami parkowania majątku w rajach podatkowych nie są organizacje terrorystyczne, kartele narkotykowe czy skorumpowani politycy, lecz globalne korporacje – głównie banki i tzw. technogiganci. Oxfam przeanalizowała największych 50 firm w ciągu sześciu lat, porównując ich raportowane zyski, transfery do rajów podatkowych i zapłacone podatki. Liderem optymalizacji okazał się Apple ze 181 mld dol. w spółkach offshore'owych. Tuż za Apple uplasował się General Electric ze 119 mld dol. w rajach podatkowych. Co ciekawe, prawie połowa przychodów zagranicznych tych spółek pochodziła z rajów podatkowych.

W sumie 50 najbogatszych korporacji w Stanach Zjednoczonych (m.in. Goldman Sachs, Walmart, Apple i IBM) ukrywa w rajach podatkowych ponad bilion dolarów w ok. 1,6 tys. spółkach typu offshore. Jednocześnie firmy te otrzymują miliardy federalnych kredytów, gwarancji i dotacji. Unikanie podatków przez wielkie koncerny kosztuje Stany Zjednoczone około 100 mld dol. rocznie, co oznacza, że przeciętny amerykański podatnik musiał dopłacać co roku 760 dol. na załatanie tej dziury w budżecie.

Jak absurdalny i niebezpieczny stał się system rajów podatkowych dla całego świata, może świadczyć przykład Kajmanów, które zamieszkuje 57 tys. ludzi, a zarejestrowanych jest tam ponad 92 tys. firm. Bank Rozrachunków Międzynarodowych szacuje, że zaparkowano tam około 1,4 bln dol. aktywów i pasywów banków.

„To bomba z opóźnionym zapłonem, a nie system finansowy. Zarządy spółek zarejestrowanych w rajach podatkowych zależą od właścicieli, mających pod sobą po kilkadziesiąt, a często i kilkaset zarządów jednocześnie. Pod kątem zarządzania to czysty absurd, sytuacja całkowicie wymykająca się spod kontroli” – stwierdził w jednej ze swoich publikacji na temat rajów podatkowych prof. Jeffrey Sachs, dyrektor Instytutu Ziemi na Uniwersytecie Columbia.

W takim systemie, naładowanym pod brzegi kasą i de facto pozbawionym kontroli, bardzo łatwo ukrywać finansowanie np. uzbrojenia islamskich organizacji terrorystycznych, które dzisiaj jest zmorą całego świata.

Nic dziwnego, że co jakiś czas organizacje takie jak OECD publikują czarne listy rajów podatkowych, czyli krajów, które nie chcą współpracować w zakresie wymiany informacji fiskalnej, w związku z czym prowadzą szkodliwą politykę fiskalną. Na najnowszej czarnej liście znajdują się: Anguilla, Antigua i Barbuda, Sint-Maarten i Curaçao, Bahamy, Bahrajn, Barbados, Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Wyspy Cooka, Dominikana, Grenada, Sark, Hongkong, Liberia, Makau, Malediwy, Wyspy Marshalla, Mauritius, Nauru, Niue, Panama, Samoa, Seszele, Saint Kitts i Nevis, Saint Lucia, Saint Vincent i Grenadyny, Tonga, Wyspy Dziewicze USA oraz Vanuatu. Raje podatkowe to jednak nie tylko odległe wyspy, lecz także państwa w Europie. Do takich zaliczają się Monako, Andora, Liechtenstein oraz wyspa Sark, leżąca u wybrzeży Normandii.

Przeciek przecieków

Zdecydowana większość tych czarnych rajów pokrywa się z obszarami, w których swoją działalność rozwijała od blisko 40 lat panamska kancelaria Mossack Fonseca. Kancelaria, która dziś znalazła się w oku cyklonu, bo to właśnie dane jej klientów „wyciekły” do mediów w formie Panama Papers. Warto jednak wiedzieć, że historia tego globalnego skandalu wcale nie rozpoczęła się 3 kwietnia 2016 r., czyli w dniu pierwszej publikacji „Süddeutsche Zeitung” o panamskich papierach. 

 

Cofnijmy się na razie do pierwszych dni lutego 2015 r., gdy do szwajcarskiej filii brytyjskiego banku HSBC zapukali helweccy prokuratorzy. Działali w porozumieniu z kolegami po fachu z Francji, Belgii i Argentyny, którzy prowadzili międzynarodowe śledztwo w sprawie działalności HSBC Private Bank (Suisse). Powodem wszczęcia tego postępowania był z kolei donos, który w 2010 r. złożył we francuskim urzędzie skarbowym niejaki Hervé Falciani, były pracownik działu IT w banku HSBC. Dane, które trafiły wtedy w ręce francuskiej skarbówki, dotyczyły lat 2005-2007 i około 30 tys. kont w banku HSBC Private Bank (Suisse), które pozwalały ich właścicielom nie płacić podatku od obracania zgromadzonymi na nich 120 mld dol.

 

Co ciekawe, przeciek Falcianiego dopiero po 5 latach analiz we francuskich służbach trafił do redakcji „Le Monde”. Francuski dziennik zaś podzielił się tymi danymi z Międzynarodowym Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych i w ten sposób afera nabrała zasięgu globalnego.

 

Okazało się wówczas, że pracownicy HSBC Suisse proponowali klientom rozwiązania, które pozwalały uciec od podatku od zysków kapitałowych, jaki na przychody ze szwajcarskich oszczędności nałożyła umowa między Konfederacją a UE. Na liście ekskluzywnych klientów HSBC znalazł się m.in. Emmanuel Shallop, który w latach 2001-2002 importował do Belgii krwawe diamenty z Angoli. W upublicznionym zestawieniu znaleźli się też handlarze bronią, handlarze narkotyków, politycy, ale i normalni ludzie – prawnicy, lekarze i przedsiębiorcy, którzy nie chcieli wcale ukrywać swoich brudnych pieniędzy, ale po prostu nie płacić państwu.

 

Wkrótce po ujawnieniu całej afery Stuart Gulliver, dyrektor generalny HSBC Holdings, wydał oświadczenie, w którym przeprosił za to, że szwajcarska filia „nie zawsze działała zgodnie ze standardami korporacyjnymi” i zapewnił, że obecnie takie praktyki już nie mają miejsca.

Ten sam Gulliver został potem publicznie przesłuchany w brytyjskim parlamencie podczas posiedzenia Komisji Skarbu przez Johna Manna z Partii Pracy.
Wtedy John Mann zadał mu jedno krótkie pytanie:
– Czy pana aktywność w Panamie miała pośredni lub bezpośredni związek z działalnością kancelarii Mossack Fonseca? – zapytał brytyjski polityk.
Wówczas totalnie zaskoczony menedżer odpowiedział (na oczach całego świata):
– Nie mam pojęcia. A w ogóle to ta struktura już nie istnieje.

 

 O co dokładnie chodziło? Otóż, wtedy na jaw wyszło, że szef HSBC, żyjąc i pracując na co dzień w Hongkongu, lokował swoje pieniądze na szwajcarskich kontach, należących do spółek zaparkowanych w Panamie. Dlaczego?
– Ze względu na poufność, żeby koledzy nie byli w stanie sprawdzić, ile zarabiam – odpowiadał dziennikarzom Bloomberga Stuart Gulliver.

 

 Teraz Polska

 

 Tamte wydarzenia miały miejsce mniej więcej rok temu, zatem można spokojnie założyć, że właśnie wtedy Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych zaczęło drążyć temat pt. Panama Papers. Zakładając, że członkowie tej organizacji mieli do przeczesania około 2,6 terabajtów danych zawierających informacje na temat 214 488 firm, to nawet przy powszechnie dostępnych technologiach mieli dość dużo czasu, żeby rozłożyć temat na części pierwsze.

 

 Z nieoficjalnych informacji płynących z ICIJ wynika, że kolejna fala uderzeniowa Panama Papers przyjdzie już niebawem, na początku maja. Czy tym razem pojawi się więcej polskich nazwisk? Powinno się pojawić, bo gdyby zebrać – tak z grubsza – do kupy wszystkie afery III RP, to w większości przypadków są to naprawdę grube pieniądze, które trafiły właśnie do rajów podatkowych. Tak było chociażby w przypadku afer FOZZ czy Pro Civili. W ogóle szwajcarski private banking i parkowanie pieniędzy w rajach podatkowych były w Polsce modne od dawna.

 

 W 1992 r. na łamach „Gazety Bankowej” ukazał się wywiad z protoplastą Petera Vogla, czyli Thomasem Hürlimannem z Coutts Banku, który na pytanie, co to w ogóle jest ten private banking, odpowiedział: „To jest taka instytucja, która służy ludziom o profilu Jana Kulczyka, Aleksandra Guzowatego czy Ryszarda Krauzego…” .

 

Tak już zupełnie na marginesie warto dodać, że ten właśnie Coutts Bank znajduje się w czołowej dziesiątce banków, które, korzystając z pośrednictwa panamskiej kancelarii Mossack Fonseca, założyły w sumie ponad 15,6 tys. firm-słupów. Zatem chyba jednak jeszcze wszystko przed nami i Polska w panamskich papierach da o sobie znać. I to nie raz.

 

Zapraszamy do przeczytania majowego wydania "Gazety Bankowej".

AUTOR: Wojciech Surmacz, redaktor naczelny

 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła