RAPORT: Ukraina: Jantarowe bezhołowie

opublikowano: 28 maja 2016
RAPORT: Ukraina: Jantarowe bezhołowie lupa lupa
fot: East News/ Latem ubiegłego roku ukraińskie służby przejęły w Równem 2,5 tony bursztynu z przemytu

Ukraina to jeden z najzasobniejszych w bursztyn krajów na świecie, jednak państwowa firma mająca monopol na handel tym kamieniem rokrocznie odnotowuje straty. Jak się mówiło za PRL: to nie kryzys, to rezultat…

W zasięgu wzroku nie ma żadnej żywej rośliny. Księżycowy krajobraz – dookoła tylko mokry piasek, kałuże i leżące bezwładnie pnie. Jeszcze nie tak dawno temu ten kawałek ziemi przykrywał bujny las, jednak od kiedy odkryto bursztyn, rozpoczął się dewastujący proces kopania. A raczej „wymywania”, bowiem technologia wydobycia opiera się na wpuszczeniu pod warstwę ziemi wody przy pomocy motopompy, w wyniku czego bursztyny wypływają na powierzchnię. Proces ten zniszczył nie tylko krajobraz, ale też budżet państwa. To bowiem typowy obraz po nielegalnie funkcjonującej kopalni bursztynu. Tu zaczyna się wędrówka złocistego kamienia – wykopywany przez nielegalnych poszukiwaczy, trafia do przemytników, którzy transportują go do Polski, u nas jest pakowany do paczek i transportowany do Chin, gdzie osiąga zawrotne ceny. Chińczycy bowiem uważają bursztyn za święty kamień Buddy, a w ich szerokości geograficznej trudno go spotkać.
W zeszłym roku w reportażu „Gorączka bursztynu pod Howerlą” („Gazeta Bankowa”, nr 9/2015) dokładnie opisywaliśmy sposób funkcjonowania czarnego rynku bursztynu na Ukrainie. W tamtym czasie władze zaczęły walkę z nielegalnym wydobyciem i obrotem jantarem. Pomimo że gra była (i nadal jest) warta świeczki, rządowi w Kijowie nie udało się ograniczyć bursztynowego podziemia. Postanowiliśmy przypomnieć czytelnikom ten temat, ponieważ obrazowo oddaje realia funkcjonowania gospodarki Ukrainy. Poza granicami prawa, z ordynarną korupcją w roli głównej.
 
Zmarnowany potencjał
Ziemia u stóp Howerli kryje drugie co do wielkości złoża bursztynu na świecie. Ich jakość jest niepowtarzalna; jak wskazują specjaliści, aż 80 proc. skrytych pod warstwą iłu i piasku ukraińskich kamieni nadaje się do obróbki jubilerskiej. Dla porównania, ponad połowa żywicznych skamielin wydobywanych na terenie Polski to tzw. drobnica, nadająca się jedynie do sprasowania. Wydobycie kamieni na wschód od Polesia jest wyjątkowo proste. Jak twierdzi Jakub Łoginow z portalu amber.com.pl, większość zasobów znajduje się na głębokości 3-5 m. Ił i piach łatwo „wymyć”, czego dowodzą niezliczone nielegalne kopalnie bursztynu na zachodzie Ukrainy. Warunki wprost idealne do zbudowania żywicznej potęgi. I tak też się dzieje, jednak jakiekolwiek zyski z tego rynku omijają szerokim łukiem skarb państwa. Dlaczego? Za sprawą… monopolu na wydobycie i obrót złocistym kamieniem, jaki posiada państwowy moloch Burshtyn Ukrainy. Paradoks – na rynku pozbawionym konkurencji podmiot publiczny powinien mieć możliwość nieograniczonego rozwoju i generować pokaźne zyski. Tymczasem, jak donosi prasa, firma od lat przynosi straty.
Powodem takiego stanu rzeczy jest… niedobór surowca. Przynajmniej tak twierdzą władze spółki. Zaledwie jedna czwarta wprowadzonego przez nich do obrotu surowca pochodzi z Ukrainy, resztę zmuszeni są importować z Rosji, co – znowu jedynie zdaniem przedstawicieli konglomeratu – powoduje, że sprzedaż jantaru się nie opłaca.
Przemytnik, który zgodził się uchylić „GB” rąbka bursztynowej tajemnicy za naszą wschodnią granicą, opowiadał, że w cenniku Burshtynu Ukrainy znajdują się kwoty o wiele niższe niż te na czarnym rynku. Sama firma informuje, że ma zabukowane zamówienia do 2018 r. i nie jest w stanie realizować kolejnych. Kiedy my zadzwoniliśmy do biura Burshtyn Ukraina, dowiedzieliśmy się, że oni w ogóle bursztynem nie handlują!
Jeśli przyjrzeć się obfitości bogactw naturalnych na Ukrainie, podobny rozdźwięk pomiędzy potencjałem ukrytym w tamtejszej ziemi a zawartością rządowego skarbca znajdziemy prawie w każdym sektorze. Natura hojnie obdarowała tę ziemię – na ich terenie znajduje się 5 proc. globalnego wolumenu rud stali, drugie co do wielkości złoża rtęci, posiadają też nikiel, którego w Europie brakuje, oraz radioaktywny uran. Do tego dochodzą zasoby ropy i gazu. No i ogromne obszary niespotykanie żyznej ziemi.
Z subiektywnych opinii znawców naddnieprzańskiego rynku maluje się obraz Ukraińców jako ponadprzeciętnie pracowitego i pełnego zapału narodu. Gdyby tylko udało im się uwolnić od plagi korupcji, Ukraina szybko stałaby się silną gospodarką. Przekupstwo okazuje się jednak barierą nie do przeskoczenia.
Łapówkarstwo nad Dnieprem przybiera niespotykane w Europie rozmiary. W 2015 r. Transparency International (TI) określiła wskaźnik CPI (Corruption Perceptions Index) dla tego kraju na 27 punktów, co plasuje go na 130. miejscu w rankingu uwzględniającym 177 państw. Tym sposobem Ukraina znajduje się w „doborowym” towarzystwie krajów takich jak Związek Komorów, Nigeria, Tadżykistan, Nikaragua. Żaden europejski kraj nie został oceniony gorzej w tym zestawieniu, a od drugiego najbardziej skorumpowanego państwa na Starym Kontynencie, tj. Białorusi, oddzielają Ukrainę aż 23 miejsca.
Utracone zyski
Jak wyliczył Ivan Valyushko, dziennikarz ukraińskiego tygodnika „Dzerkało Tyżnia”, fiskusowi za naszą wschodnią granicą z tytułu nielegalnego wpuszczania do obrotu bursztynu dziennie ubywa 8 mln hrywien (przy obecnym kursie ok. 280 tys. euro). A to nie wszystko. W wyniku działalności samozwańczych „górników”, wpompowujących wodę w glebę, po kilku miesiącach „odkrywki” bujne lasy zachodniej Ukrainy zamieniają się w pustynię. Zdjęcia satelitarne pokazują całe hektary pokopalnianych pustkowi, które nadają się tylko do pracochłonnej rekultywacji. Zdaniem ekologów zjawisko przybiera charakter klęski, podobnej do dewastacji tropikalnych lasów w Ameryce Południowej.
W związku ze szczególnym zainteresowaniem Zachodu oraz narzuconą przez MFW koniecznością uszczelnienia systemu podatkowego i ograniczenia deficytu budżetowego, władze w Kijowie ogłosiły krucjatę przeciwko czarnemu rynkowi bursztynu. W drugiej połowie lipca zeszłego roku prezydent Petro Poroszenko dał władzom zachodnich obwodów ultimatum. Urzędnicy dostali dwa tygodnie na uporanie się z nieformalnym wydobyciem bursztynu. Na takie dictum lokalne władze zakasały rękawy. W ciągu dwóch tygodni zamknięto kilka kopalni, postawiono kilkadziesiąt zarzutów i… tyle. Jak donosi Anna Sado, dziennikarka portalu amber.com.pl, na Ukrainie nadal nie uporano się z nielegalną odkrywką, a także nadal nie uregulowano spraw legislacyjnych. Obecnie twierdzi się, że na bursztynonośne tereny zostało posłane wojsko, aby położyć kres pozaprawnym praktykom.
Słomiany zapał w zwalczaniu korupcji to ukraińska specjalność. Podobnie sprawy miały się po pomarańczowej rewolucji (rozpoczętej w drugiej połowie listopada 2004 r.), kiedy przez kilka tygodni urzędnicy nie brali łapówek. Po tym czasie wszystko wróciło na dawne tory. Co więcej – ten powrót do złych standardów ucieszył petentów. Przynajmniej mogli cokolwiek załatwić, bowiem przez ten czas urzędnicy obok tego, że nie przyjmowali pieniędzy pod stołem, nie rozpatrywali też żadnych spraw.
Obserwując rząd w Kijowie, można dojść do wniosku, że większość ich działań jest pozorowana. Na potrzeby dobrego wizerunku szafują mocnymi słowami i stanowczymi deklaracjami. W praktyce jednak chodzi im o jak najdłuższe utrzymanie status quo. I tak kółko niemożności się zamyka.

Autorka: Maria Szurowska

Zapraszamy do lektury czerwcowej "Gazety Bankowej".
 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła