Rysownik, niewolnik szczegółu

opublikowano: 27 marca 2016
Rysownik, niewolnik szczegółu lupa lupa
fot: GB/04

Autor: Michał Korsun

Najlepsze prace powstają w odpowiedzi na moje „własne zapotrzebowania”. Im czuję większy ciężar narzuconych obostrzeń, tym mniejszy udział mojej kreacji – mówi rysownik Marcin Bondarowicz

Michał Korsun: Pana prace pierwotnie nie są tworzone z myślą o galeriach, lecz o tekstach prasowych, które miały ilustrować. Kim pan właściwie jest? Malarzem, który publikuje swoje obrazy w prasie? Komentatorem życia politycznego używającego do tego farb?

Nie lubię klasyfikacji w sztuce. Uważam, że obrazy bronią się same. Ich przeznaczenie określa życie. To dla mnie kwestia poboczna, czy trafią na ścianę, czy też będą towarzyszyć tekstom publikowanym w prasie. Tak naprawdę najważniejsze, by nawiązać kontakt z odbiorcą, by wywołać emocje, a co za tym idzie – poruszyć sumienia.

Najprostszy rysunek prasowy można stworzyć w pięć minut (np. Henryk Sawka) lub w pół godziny (Andrzej Mleczko). Pan na swoje prace poświęca kilka dni. Czy papier gazetowy jest wart takiego nakładu czasu i energii?

Jestem niewolnikiem szczegółu, liczby szczegółów. Intensywny naturalizm tych obrazów pozwala przenieść odbiorcę w świat RZECZY, przybliżyć ich tkankę i tym samym uwieść ich, zająć uwagę. Rysunki, ilustracje prasowe wiodą życie motyla. W zależności od cyklu wydawniczego żyją dzień, tydzień, czasem miesiąc. Wykorzystywane jako ilustracja artykułu, okładka magazynu są elementem wspólnej całości, która więzi je w klatce towarzyszących słów, tytułu czy postawionej przez autora tekstu tezy. Dla mnie istotny jest również kontekst, jak one się bronią po odzyskaniu wolności, gdy zaczną swoje życie pozaprasowe.

Czego pan nie lubi we współpracy z gazetami? Bo nie uwierzę, że wszystko układa się tak różowo.

Najlepsze prace powstają w odpowiedzi na moje „własne zapotrzebowania”. Im czuję większy ciężar narzuconych obostrzeń, tym mniejszy udział mojej kreacji. To w efekcie przynosi przeciwny skutek. Rysownicy na tzw. „krótkiej smyczy” redakcyjnych oczekiwań zawężają swoje horyzonty i tworzą wtórne obrazy. Mimo że większość moich prac powstaje na zamówienie, to najlepsze efekty przynoszą te, w których pozostawiono mi pełną swobodę.

No dobrze, a teraz proszę wyłożyć karty na stół i wytłumaczyć się z obecności kruków pojawiających się w obrazach Bondarowicza. Z bardzo dużej liczby kruków. Prawie jak u Hitchcocka.

Jestem o to tak często pytany, że odpowiedź mam „wykutą na blachę”. To bardzo mądre zwierzęta, poziomem inteligencji porównywalne do szympansów. Natomiast dla mnie to szczególny ptak także dlatego, że to ptak – prorok. Pojawia się jako zapowiedź tego, co może się stać, gdy nie będziemy się stosować do zasad, tych podstawowych ludzkich, wymyślonych przez człowieka na samym początku naszej cywilizacji, zawsze aktualnych, a tak często łamanych. Wiele rzeczy dzieje się nieprzypadkowo i tak też jest z tym symbolem, będącym elementem rozpoznawczym dla mojej twórczości, która przez niektórych uważana jest za twórczość mroku. Zawsze jednak zostawiam światełko nadziei.

Do 15 maja pańskie prace będzie można obejrzeć w Muzeum Karykatury w Warszawie.
Czy będą tam kruki?

Oczywiście. Jak u Hitchcocka.

Cały wywiad można przeczytać w kwietniowym wydaniu „Gazety Bankowej” 

 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła