Upadek BHS i cień generacji Z

opublikowano: 7 czerwca 2016
Upadek BHS i cień generacji Z lupa lupa
BHS w angielskim Brighton - sieć ulokowała się w dużym centrum handlowym Churchill Square
Sieci handlowe muszą mierzyć się z coraz potężniejszą siłą handlu w internecie i zmieniającymi się obyczajami konsumentów. Upadek brytyjskiej sieci BHS jest w pewien sposób symboliczny i pokazuje, że tradycyjne i przestarzałe modele biznesowe przestają działać
 
Złe wieści pojawiły się w kwietniu. BHS, jedna z największych sieci handlowych w Wielkiej Brytanii, ogłosiła niewypłacalność.
– Z ciężkim sercem muszę przekazać wam informację, że pomimo gigantycznego wysiłku naszego zespołu, nie udało nam się znaleźć funduszy lub kupca na firmę – napisał w liście do pracowników właściciel firmy Dominic Chappell.
Sieć została przejęta przez tymczasowy zarząd kredytodawców pod wodzą firmy doradczej Duff & Phelps, która podejmie ostatnią próbę uratowania giganta. A jest o co walczyć.
 
Gigant z problemami
 
BHS zaliczany jest bowiem do największych sieci handlowych na wyspach. Posiada 238 sklepów zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w 18 państwach na całym świcie. Powstała w 1928 r. firma zatrudnia dziś około 11 tys. pracowników. W jej sklepach, położnych zarówno w dużych centrach handlowych, jak i przy głównych ulicach, wciąż można kupić ubrania, meble oraz sprzęt RTV i AGD.
Zaraz po ogłoszeniu upadłości odwiedzamy jeden ze sklepów BHS w angielskim Brighton. BHS ulokował się tam w dużym centrum handlowym Churchill Square. Na razie sklepy funkcjonują normalnie. Jedynym śladem, że dzieje się coś dramatycznego, są dwie kartki powieszone obok wejścia. Widnieje na nich informacja o tym, że niejaki Philip Duffy i Benjamin Willes z Duff & Phelps są obecnie zarządcami firmy. Ponadto zawiadamiają, że firma przestaje honorować karty American Express oraz że klienci nie będą otrzymywać zwrotów w gotówce. Towary można jedynie wymieniać na inne o tej samej wartości.
Poza tym z punktu widzenia zwykłego konsumenta BHS nie wyróżnia się niczym szczególnym – ot kolejny, niczym nie zaskakujący, dość siermiężny, dom handlowy oferujący słabej jakości towary. I właśnie m.in. w tym tkwi problem.
 
Katastrofa zapowiedziana
Upadek sieci nie był jednak dużym zaskoczeniem. BHS miał problemy od około 2008 r. W marcu 2015 r. firma została sprzedana za jednego funta. Obecnie długi BHS-u sięgają 1,3 mld funtów. Dramatem dla pracowników sieci jest fakt, że ma ona również zobowiązania w funduszach emerytalnych na kwotę 571 mln funtów. A to oznacza, że ich przyszłe emerytury są zagrożone. Specjaliści podkreślają, że sieć swój sukces zbudowała w latach 80., kiedy to dynamicznie rozwijały się centra handlowe. Gdy zaczęły się problemy, sieć zaczęła zamykać nierentowne sklepy i renegocjować czynsze. Jak już wiemy, nic to nie dało.
Nick Hood, nazywający siebie cynicznym doradcą biznesowym, w wywiadzie dla radia BBC zauważył, że obecnie „handel detaliczny wymaga znacznych i ciągłych nakładów finansowych”. I co najważniejsze, współczesne sieci handlowe muszą być na bieżąco z trendami – sprzedawać towary przez internet i platformy mobilne. Nick Hood podkreślił, że BHS „nie oferowała żadnej z tych rzeczy”.
To nie do końca prawda, bo BHS już od jakiegoś czasu prowadzi sklep internetowy, posiada także aplikacje na urządzenia mobilne. Problemem jest jednak jakość oferowanych produktów i obsługa. W serwisie trustpilot.com użytkownicy mogą oceniać sklepy i firmy. BHS wypada tam fatalnie. Średnia ocen to 1,4 gwiazdki na 5 możliwych. Większość klientów skarży się na długi czas dostawy, braki w zamówieniach i słabą obsługę. Duża część komentarzy zaczyna się od hasła: „nigdy więcej!”. I tu jest właśnie pies pogrzebany.
 
Drogi do klienta
Przypadek BHS-u powinien być ostrzeżeniem dla wszystkich dużych sieci handlowych z „tradycjami”. Współcześni konsumenci są bowiem coraz bardziej wymagający i kapryśni. Obciachowe witryny BHS-u już od dawna nie budziły emocji, do tego doszedł fatalnie prowadzony sklep online. Dzisiejsze sieci handlowe muszą pamiętać, że brak wsparcia sprzedaży przez aplikację w telefonie czy chociażby serwis internetowy może w szybkim czasie przesądzić o powodzeniu biznesu.
Trzeba też pamiętać, że uruchomienie sprzedaży online nie gwarantuje sukcesu. Klienci coraz częściej oczekują natychmiastowego dostępu do zamówionych towarów. Przyszłością będą przesyłki dostarczane do odbiorców w dniu, w którym złożyli zamówienie.
 
Na to wszystko nakładają się zmiany zachodzące w miastach i malejąca popularność centrów handlowych. Postępująca rewitalizacja przedmieść i śródmieść miast powoduje z kolei, że coraz częściej to właśnie ulice handlowe są tym, co przyciąga młodych konsumentów. Warto też zauważyć, że ich zachowania we współczesnych miastach już dziś są kreowane i ściśle powiązane z rozwojem aplikacji mobilnych. Smartfony uderzyły w tradycyjne miejskie usługi: Uber wypiera taksówki, AirBnB podgryza rynek hoteli.
Idąc dalej: na biznes i życie w miastach wpływają nawet takie aplikacje jak Instagram – zamieszczane w tym serwisie zdjęcia wpływają na promocję marek czy miejsc. To wyzwania, z którymi muszą się dziś mierzyć zarówno mali, jaki i duzi gracze. Nawet takie tuzy jak GAP czy Abercrombie & Fitch mają już problemy, co widać w ich pogarszających się wynikach finansowych za zeszły rok. Specjaliści podkreślają, że właśnie te firmy nie radzą sobie w czasach dominacji mediów społecznościowych i nie potrafią dopasować swoich produktów do dynamicznie zmieniających się trendów w modzie.
 
Łatwiej już było
 
A to nie koniec zmian: przed biznesem związanym z handlem stoi kolejne wyzwanie. Coraz większa liczba specjalistów wskazuje, że nadchodzą czasy tzw. generacji Z, czyli osób urodzonych po 1997 r. Specjalizująca się w badaniach trendów na rynku handlowym firma Fitch zauważa, że do roku 2020 osoby, które dziś są w wieku od 14 do 19 lat, będą największą grupą konsumentów na całym świecie – w USA i Europie będą stanowić 40 proc. konsumentów. Fitch jest przekonany, że potrzeby i zachowania tej grupy uformują przyszłość handlu detalicznego. Prawdopodobnie biznesy takie jak BHS przestaną do tego czasu istnieć. Ich miejsce zastąpią firmy rosnące dziś w sieci i rozumiejące potrzeby generacji, która nie doświadczyła rewolucji technologicznej, generacji, która urodziła się już po niej. Wyzwaniem dla wszystkich: rządów, władz miast i funduszy emerytalnych będzie czas, w którym „tradycyjne” firmy będą znikać, pozostawiając po sobie niespłacone podatki, zaległości w funduszach emerytalnych, o olbrzymich długach nie wspominając.

Autor: Radosław Górecki, zastępca redaktora naczelnego "Gazety Bankowej".

Zapraszamy do lektury czerwcowego wydania "Gazety Bankowej".
 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła