Amerykański spór na szczytach władzy

opublikowano: 2 lipca 2016
Amerykański spór na szczytach władzy lupa lupa

Jako prezydent USA rządził krajem z ogromnym poparciem społecznym. Jednak Franklin D. Roosevelt miał przeciwników, którzy toczyli z nim bezpardonową walkę. Należał do nich amerykański Sąd Najwyższy

Wiadomość, że drugą kadencję ma w kieszeni, dotarła do Franklina Delano Roosevelta w listopadową noc 1936 r. w Nowym Jorku. Wygrał z największą przewagą w historii Stanów Zjednoczonych. Jego wynik w kolegium elektorskim ustępował jedynie wynikowi Jamesa Monroe, który zwyciężył ponad 100 lat wcześniej, praktycznie nie mając przeciwników. Może ten aplauz nie okazał się dobry dla niektórych późniejszych decyzji Roosevelta, zwłaszcza mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej mogą się nad tym zastanawiać…
Ale w roku 1936 nieustająca rzeka głosów na jego kandydaturę odzwierciedlała ogromny podziw dla tego, co udało mu się zrobić w swoim kraju w okresie krótszym niż cztery lata. Pierwsze zaprzysiężenie Roosevelta w 1933 r. odbyło się w dniu, w którym doszło do kolejnego ataku paniki giełdowej. Kryzys nie miał końca, a pamięć „czarnego czwartku” na Wall Street w październiku 1929 r. była całkiem świeża. Ostatnie banki w Nowym Jorku i Chicago odmówiły urzędowania. Ale cztery lata później wiadomo już było, że Roosevelt dał swoim rodakom energię i nadzieję. FDR (takim skrótem nazywali go Amerykanie i było to chyba pierwsze takie określenie w historii, na długo przed Twitterem) powiedział im, że nie zostali i nie mogli zostać pokonani. Przekonany do swoich wizji przyszłości nie cofał się przed niczym. Nawet przed Sądem Najwyższym.
 

Cztery lata Nowego Ładu
 
Początki rządów Roosevelta: banki nie działały. Ponad jedna trzecia pracowników próbowała przeżyć na bezrobociu. Było ich ponad 13 mln, może nawet 16. Przemysł był sparaliżowany. Dochody farmerów spadły o dwie trzecie w latach 1929-1932. Nowych domów nie budowano prawie w ogóle. Zresztą nie to było problemem, ale kolejki po rozdawany chleb. „Równie niedobre, jak głód, zmęczenie i zimno – pisze Hugh Brogan w „Historii Stanów Zjednoczonych Ameryki” – były upokorzenie i desperacja”. Wszystkie klasy społeczne zostały dotknięte widmem głodu, utraty majątku i rozpaczy.
Ameryka nie była krajem dla ludzi pozbawionych szans, a ponieważ było ich tak wielu, stanęła na krawędzi katastrofy. W 1932 r. Czerwony Krzyż mógł przyznać jedynie 75 centów na każdą potrzebującą rodzinę. Na obszarach rolniczych dochodziło do zamieszek i aktów przemocy wobec osób reprezentujących władze sądownicze.
Zaraz po słynnym przemówieniu Roosevelta („Ten wielki naród wytrwa, tak jak wytrwał, odżyje i będzie dobrze prosperował”) ruszyła fala nowych aktów prawnych. Najważniejsze było uratowanie banków. Ponieważ szansa na przepchnięcie radykalnych ustaw przez Kongres była minimalna, Roosevelt przejął propozycje konserwatystów rządu Hoovera. Ustawa zreformowała system bankowy, a komitet Pecora przeprowadzał w Kongresie śledztwo wśród członków finansjery. Dla wielu graczy na giełdzie gorsze przyszło rok później, kiedy dekretem powołano bodaj pierwszą na świecie Komisję Papierów Wartościowych i Giełdy. Pogawędki przy kominku, z którymi prezydent ruszył 8 dni po inauguracji (zwracając się do obywateli, „moi przyjaciele”), spowodowały nie tylko wyjaśnienie, dlaczego banki były nieczynne, ale przyrost zaufania do jego działań i sektora finansowego w ogóle. Następnego dnia depozyty przewyższyły wysokość wypłat. Na ulicach pojawiły się spektakularne marsze przedsiębiorców i pracowników, którzy demonstrowali swoje poparcie dla Administracji ds. Odnowy Gospodarki Narodowej (NRA – National Recovery Administration), prezydenckiej agencji, symbolizowanej przez charakterystyczny znak błękitnego orła. NRA była jądrem Nowego Ładu, a NIRA – ustawa o odnowie gospodarki, koniecznym otoczeniem prawnym i początkiem polityki przemysłowej, która zasadzała się na zasileniu gospodarki kolosalną wtedy kwotą 3,5 mld dol. na roboty publiczne. Manifestacja 13 września 1933 r. na rzecz zmian liczyła 250 tys. uczestników i zablokowała Nowy Jork do późnej nocy. Rolnicy byli wdzięczni za dotacje rządowe przeznaczane dla nich przez AAA (Adjustment Agriculture Administration – Agencję ds. Dostosowań w Rolnictwie). Cywilny Korpus Konserwacyjny ruszył z pomocą bezrobotnym, Administracja Robót Publicznych wybudowała ponad 1 mln km dróg, 77 tys. mostów, 285 lotnisk. William E. Leuchtenburg w „When Franklin Roosevelt Clashed with the Supreme Court – and Lost” wymienia następne „alfabetyczne” agencje: po SEC (Komisja Papierów Wartościowych i Giełd) przyszedł czas na REA (Agencja Elektryfikacji Wsi) i NYA (Narodowa Agencja Młodzieży), która utorowała drogę do awansu młodym ludziom, WPA (Works Progress Administration), która utrzymywała przy życiu wielu Amerykanów.
Agencjom i działaniom musiały towarzyszyć akty prawne; w drugiej serii ustawodawstwa w 1935 r. Roosevelt ruszył z ustawą o zabezpieczeniu społecznym, legislacyjnym emerytury i ubezpieczeniu od bezrobocia. Podczas kampanii roku 1936 kawalkada aut prezydenta, otoczona przez sympatyków, musiała metr po metrze przebijać się wzdłuż ulic w miastach całego kraju. Jak pisał Arthur Krock, waszyngtoński korespondent „New York Times”, FDR dostał „najbardziej zdecydowane dowody uznania, jakie kiedykolwiek otrzymał kandydat” na prezydenta w historii USA.
 

Czterech jeźdźców Apokalipsy
 
Zdumiewające, że przy tej skali zwycięstwa historycy wskazywali, że najważniejszą jego cechą powinna być ostrożność. Faktem był coraz bardziej niechętny stosunek biznesu i finansjery do FDR. Zapewne rozmiar i zasięg rządowych regulacji nie był dla nich szczytem marzeń, tak samo jak wzrost podatków i siła związków zawodowych.
W noc wyborczą entuzjazm był w pewnym stopniu chłodzony przez obawy przed Sądem Najwyższym, który był w stanie cofnąć najważniejsze dokonania FDR. Od początku prezydentury Roosevelt był przekonany, że czterech sędziów: Pierce Butler, James McReynolds, George Sutherland i Willis Van Devanter – gdyby tylko była możliwość – zagłosowałoby, by unieważnić prawie wszystkie osiągnięcia Nowego Ładu. Leuchtenburg przypomina, że w prasie ukazywano owych sędziów jako „Czterech Jeźdźców”, odwołując się do Apokalipsy i zniszczenia, które mieliby powodować. Na wiosnę 1935 r. piąty sędzia, nominowany jeszcze przez Hoovera w wieku lat 60 (zdecydowanie najmłodszy członek Sądu Najwyższego), Owen Roberts, zaczął głosować chwiejnie, coraz częściej tworząc z poprzednio wymienioną czwórką konserwatywną – w tym wypadku – większość.
Trzeba pamiętać, że Roosevelt miał kłopoty z Sądem Najwyższym od zawsze, to jest przynajmniej od 1921 r., kiedy przewodniczącym instytucji mianowany został były prezydent William Taft. Od tej pory Sąd był coraz bardziej nieelastyczny wobec projektów reformatorskich ustaw, czy to stanowych, czy federalnych.
Opinie na temat Tafta są podzielone. Był to jedyny prezydent USA, który został przewodniczącym Sądu Najwyższego i miał pod koniec kariery powiedzieć: „Nie pamiętam, że kiedykolwiek byłem prezydentem”. Brogan nie zostawia na nim suchej nitki. Śmierć sędziego była sygnałem do protestu w Senacie, który potępił ostatnie posunięcia Sądu (odrzucał ustawy Kongresu z niespotykanym dotąd brakiem powściągliwości). Sygnały ostrzegawcze nie zmieniły sytuacji. Pod władzą nowego przewodniczącego Charlesa Hughesa, mimo protestów takich sędziów jak Brandeis, Cardozo i Stone, Sąd Najwyższy stawał w poprzek reform; stał się wręcz antyreformatorski.
Rok 1934 przyniósł zresztą i inne kontrowersje, głównie wokół NRA (Administracji na Rzecz Odnowy Narodowej), jakoby uzyskała zbyt dużo władzy. Stary kongresmen, Carter Glass, oskarżał rząd wręcz o przeszczepianie rozwiązań niemieckiego narodowego socjalizmu spod znaku kanclerza Adolfa Hitlera. W maju 1935 r., w sprawie korporacji Schechter przeciwko rządowi, który zarzucał koncernowi pogwałcenie przy sprzedaży drobiu szeregu zaleceń kodeksu przemysłowego stworzonego przez NRA, Sąd Najwyższy uznał tę agencję – podstawową instytucję Roosevelta – za niekonstytucyjną. Był to tzw. czarny poniedziałek Nowego Ładu. Powodem było odmienne politycznie i wręcz filozoficznie stanowisko Sądu wobec kryzysu i metod radzenia sobie z załamaniem gospodarczym.
 
Chory kurczak wstrząsa Ameryką
 
NRA produkowała różnorakie kodeksy przemysłowe, z których część miała sens, a część, powiedzmy, ograniczony. Oprotestowany kodeks dotyczył handlu koszernym drobiem na terenie Nowego Jorku, zaś konstytucja nie dawała prezydentowi ani kongresowi prawa do ingerencji innej, niż w handel pomiędzy stanami. Dla opinii publicznej była więc to jedynie sprawa chorego kurczaka, ale argumentacja przewodniczącego Sądu Najwyższego była daleko poważniejsza i niosła z sobą kluczowe ustrojowe implikacje. Rząd uzasadniał, że kodeksy i prawodawstwo wobec NRA były uzasadnione największym kryzysem w historii USA, zaś przewodniczący Hughes z kolei stwierdził, że nadzwyczajne warunki nie tworzą ani nie zwiększają władzy konstytucyjnej. Czy Sąd zachował jednak odpowiednie proporcje? „Czarny poniedziałek” miał być dniem zestrzelenia rooseveltowskiego „błękitnego orła”. Stało się jednak inaczej. Regulacje prawne, lepiej przygotowane, zostały wkrótce odtworzone, a rola Waszyngtonu rosła.
Jednak nieco ponad siedem miesięcy później Sąd, stosunkiem głosów 6 do 3, podważył legalność programu rolniczego, uznając, że słynne AAA, czyli ustawa o dostosowaniu rolnictwa, jest niekonstytucyjna. Rząd udowadniał, że na program pozwala artykuł konstytucji uprawniający Kongres do regulowania handlu międzystanowego, ale Sąd interpretował klauzulę tak wąsko, że w innej sprawie, dotyczącej cen i warunków pracy w górnictwie węglowym, uznał również, że nie ma ona zastosowania. Decyzje te wywołały powszechną falę krytyki. Dzień po opublikowaniu orzeczenia przechodzień w Ames, Iowa, mógł zobaczyć wizerunki sześciu sędziów wiszące na poboczu drogi.
 

Dziewięciu starych ludzi
 
Niechęć wobec Sądu osiągnęła szczyt, gdy wydał decyzję w sprawie Tipaldo. Do tej chwili obrońcy Sądu Najwyższego utrzymywali, że jego przedstawiciele nie blokują konkretnego prawodawstwa, a w szczególności Nowego Ładu, ale chcieliby, by prawa były wprowadzane przez rządy stanowe, a nie rząd federalny. Na początku czerwca 1936 r. Sąd, stosunkiem głosów 5 do 4, obalił jednak prawo Nowego Jorku zapewniające minimalną płacę dla kobiet i dzieci. Właściciel pralni, Joe Tipaldo – orzekł Sąd – może nadal wyzyskiwać kobiety w swoim zakładzie, a stan Nowego Jorku nie może mu w tym przeszkadzać. „Jeżeli ta decyzja nie jest zniewagą wobec poczucia moralności w tym kraju – powiedział wówczas Sekretarz Zasobów Wewnętrznych Harold Ickes – to znaczy, że nic nią nie jest”.
Orzeczenie w sprawie Tibaldo skłoniło Roosevelta do szybkiego działania, by ograniczyć rolę Sądu Najwyższego. Jak oświadczył prasie, Sąd stworzył z Ameryki „ziemię niczyją”, na której nie może funkcjonować ani rząd federalny, ani rządy stanowe. Sojusznicy z Sądu Najwyższego przekonali go, by nie wprowadzał w sprawie SN konstytucyjnej poprawki, gdyż w gruncie rzeczy problemem nie jest sam Sąd, ale jego skład. FDR postanowił unikać otwartego ataku; na pomoc przyszedł mu fakt, że skład instytucji był najstarszy w historii Stanów Zjednoczonych. Sześciu sędziów miało ponad 70 lat. Wadą działań Roosevelta było, że postanowił nie konsultować z nikim swojej akcji. 5 lutego 1936 wprowadził Kongres w stan szoku, prosząc o możliwość nominacji dodatkowego sędziego dla każdego z tych, którzy skończyli 70 lat i nie przeszli na emeryturę. W ten sposób instytucja miała się stać bardziej efektywna. Jak pisze Brogan „większość w Sądzie z pewnością nie okazywała dostatecznego szacunku prezydentowi i Kongresowi, ale sposobem na jej pokonanie nie było zachowanie się w ten sam sposób. Ingerencja w konstytucję jest zakazanym grzechem w amerykańskim życiu”.
 
Dwie lekcje w jednej
 
Przez prawie 200 dni kraj był rozdarty przez niekończącą się dyskusję. Do senatorów przychodziło kilkanaście tysięcy listów miesięcznie – Roosevelt był oskarżany o naśladowanie Hitlera, Mussoliniego i Stalina. Jego zwolennicy twierdzili, że jeżeli przegra, kilku sędziów nominowanych dożywotnio będzie nadal mogło ignorować wolę zbiorowości, niszczyć programy niezbędne do rozwoju kraju i pozbawiać mocy działania demokratycznie wybrany rząd. Jego przeciwnicy mówili, że prezydent zlikwiduje niezależne sądownictwo i uruchomi procedury, którymi będzie chciał się posłużyć każdy następca, chcąc uformować po swojemu Sąd Najwyższy. Wydawało się, iż przewaga demokratów w Kongresie jest tak duża, że nic nie przeszkodzi wprowadzeniu nowego prawodawstwa. Jednak taktyka Roosevelta spowodowała wezbranie fali antyprezydenckich nastrojów. Oponenci protestowali na ulicach, pisząc setki rezolucji w pubach, parkach, nowo zakładanych stowarzyszeniach i klubach. Znajdowali w historii ludzkości starszych wiekiem geniuszy, jak Tycjan, który namalował swój obraz „Bitwę pod Lepanto” w wieku lat 90., czy Kanta, który kończył swoje dzieła dobrze po 70., i pytali Roosevelta, jak wyglądałby świat bez tych emerytów.
Cała ta zażarta walka została nieco ośmieszona, kiedy Sąd nagle zaakceptował ważną dla Nowego Ładu ustawę Wagnera o narodowych stosunkach pracy. Za ważniejszy dzień dla Sądu uważa Erwin Chemerinsky w „The Case against the Supreme Court” 29 marca 1937 r., kiedy stosunkiem głosów 5:4 w słynnej sprawie West Coach Hotel przeciwko Parrish, Sąd Najwyższy po raz pierwszy w swojej historii uznał, że stanowe prawo wymagające od pracodawców płacenia zatrudnionym kobietom płacy minimalnej jest zgodne z konstytucją. Owo prawo stanu Waszyngton niczym nie różniło się od zakwestionowanego wcześniej prawa Nowego Jorku.
Do zmiany orzecznictwa przyczynił się cichy bohater, sędzia Owen Roberts, który przestał głosować z „konserwatywnymi” sędziami. Dlaczego? Nie wiadomo. Zapewne zrozumiał ryzyko, na jakie narażał Sąd Najwyższy. Sam zresztą był pod wrażeniem zmian Roosevelta w kraju i jego poparcia. Wkrótce jeden z „konserwatywnych” sędziów odszedł na emeryturę, zastąpiony przez „swojego” liberała z południa. Roosevelt walczył do upadłego, póki nie zrozumiał, że Kongres nigdy nie poprze jego propozycji. Ale nie było już takiej potrzeby. Bo Sąd Najwyższy zmienił się.
Jak pisze Brogan, „niekwestionowanym osiągnięciem Nowego Ładu było zachowanie amerykańskiej demokracji, amerykańskiej konstytucji i amerykańskiego kapitalizmu (…), a Roosevelt ostatecznie zatriumfował, nawet gdy został pokonany – jeśli bowiem Sąd Najwyższy przypomniał mu o granicach jego własnej władzy, to on dał Sądowi jeszcze bardziej zbawienną naukę – aby nie stawać na drodze koniecznych zmian”.
Trudno znaleźć właściwą drogę pomiędzy prawem, które zakorzenione jest w mniej lub bardziej adekwatnej przeszłości, i konieczną zmianą. Zapewne będziemy się z tym borykać i w Polsce jeszcze jakiś czas. Rooseveltowska wojna z Sądem Najwyższym może być i dla nas lekcją. Po Nowym Ładzie nic w Ameryce nie było już takie samo. Także relacje z Sądem Najwyższym.

Autor: Paweł Badzio
 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła