Baby boom gospodarczy potrzebny od zaraz

opublikowano: 2 czerwca 2016
Baby boom gospodarczy potrzebny od zaraz lupa lupa
fot. materiały prasowe Uczelni Łazarskiego, Krystyna Iglicka-Okólska

Demografia to baza dla wzrostu ekonomicznego. Według OECD z tak niskim współczynnikiem urodzeń, jak dziś, jesteśmy kandydatem do grupy państw o najmniej konkurencyjnych gospodarkach. Według danych GUS, do 2050 r. populacja Polski skurczy się z obecnych 38 mln do 34 mln. Z tego jedna trzecia będą to osoby w wieku 65+, a ponad 10 proc. będzie miało powyżej 80 lat

W ubiegłym roku urodziło się w Polsce niespełna 370 tys. dzieci, to jeszcze mniej niż w roku poprzednim. Nie pomogło więc wprowadzenie w 2013 r. rocznego urlopu rodzicielskiego, który miał między innymi zachęcić rodziny do posiadania liczniejszego potomstwa. Tymczasem tak zwany współczynnik dzietności w Polsce wynosi ok. 1,3 – co oznacza, że na 100 kobiet w wieku rozrodczym (15-49 lat) przypada niespełna 130 urodzonych dzieci. Korzystna sytuacja demograficzna byłaby dopiero wtedy, gdyby na 100 kobiet w wieku rozrodczym przypadało 210–215 urodzonych dzieci.
Współczesne problemy demograficzne to efekt ponad dwóch dekad zaniedbań w tej sferze.
– Bardzo trudno jest w krótkim czasie odwrócić pewne negatywne skutki – mówi dr Stanisław Kluza z Instytutu Statystyki i Demografii SGH. – Za dwadzieścia kilka lat będziemy zbierali konsekwencje tego, że od 20 lat mieliśmy bardzo niski poziom urodzeń. Od 1989 r. Polska nie miała zapewnionej prostej zastępowalności pokoleń. Wskaźnik ten od kilkunastu lat utrzymuje się na stałym i niepokojąco niskim poziomie, co ma swoje negatywne konsekwencje – zauważa dr Kluza.
 
Praca i emerytury
Jako przykład podaje kwestie świadczeń społecznych i zastanawia się, co się stanie, gdy na rynek pracy wejdzie pokolenie urodzone w ciągu ostatnich piętnastu lat. Wskaźniki dzietności w tym okresie w Polsce to 1,2-1,4. Kiedy z rynku pracy zejdzie pokolenie wyżu demograficznego, jego następcy będą mieli duże trudności z utrzymaniem systemu emerytalnego, nie mówiąc już o świadczeniach na obecnym poziomie. Zdaniem demografa to będzie determinowało funkcjonowanie całej gospodarki.
– Taka sytuacja oznacza, że pokolenie dzieci urodzonych w ciągu ostatnich 15 lat jest o mniej więcej jedną trzecią mniej liczne od pokolenia swoich rodziców. Ta generacja będzie więc w bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej w przyszłości – twierdzi ekspert. – Możliwości są dwie: albo to pokolenie będzie musiało się ponadprzeciętnie opodatkować na rzecz starszych pokoleń, żeby utrzymać je na emeryturze, albo dojdzie do zaburzeń w solidarności międzygeneracyjnej – wyjaśnia. – Na poziomie makroekonomicznym oznacza to, że sytuacja demograficzna będzie jedną z głównych barier dla rozwoju gospodarczego Polski już za kilka czy kilkanaście lat. Taki stan będzie utrzymywał się bardzo długo – podsumowuje dr Kluza.
Gołym okiem widać, że niski potencjał demograficzny, z punktu widzenia gospodarki oznacza pojawienie się szeregu problemów, pozostających ze sobą w skomplikowanej relacji zależności. Przede wszystkim dotyczy to rynku pracy i systemu emerytalnego. Także konsumpcji, oszczędności, inwestycji, świadczeń medycznych, finansów publicznych, a w konsekwencji prowadzi do spowolnienia gospodarczego oraz obniżenia poziomu życia wszystkich mieszkańców.
 
Demograficzna kula u nogi
Ekonomiści są zgodni, że po kilku latach przyzwoitych – przynajmniej na tle Europy – wzrostów polskiego PKB, również w tym roku gospodarka będzie solidnie rosła, m.in. z powodu programu Rodzina 500 Plus. Owszem, różnice w prognozach tempa tego wzrostu są, ale co do kierunku jest jednak pełna zgoda. Tymczasem zgodnie z najnowszymi prognozami PwC, Polska osiągnie najwyższą średnią stopę wzrostu spośród wszystkich dużych gospodarek UE, a także wyprzedzi Rosję pod względem długoterminowej stopy wzrostu.
Według tych prognoz, realny średni wzrost polskiego PKB w okresie do 2050 r. wyniesie około 2,7 proc. rocznie, a w ujęciu na głowę mieszkańca 2,9 proc. Przy czym w latach 2014–2020 Polska będzie rozwijała się w tempie 3,4 proc. rocznie, natomiast w okresie 2021–2040 spadnie do średnio 2,8 proc. rocznie i około 2 proc. rocznie w latach 2041–2050. Spadek ten wynikał będzie m.in. z powodu starzenia się polskiego społeczeństwa. – Owszem, po „dogonieniu” gospodarek zaawansowanych dalszy dynamiczny wzrost polskiej gospodarki będzie większym wyzwaniem, ale to spadek liczby ludności wywrze zdecydowanie negatywny wpływ na pozycję gospodarczą Polski na mapie świata w ciągu obecnego półwiecza – konstatuje Mateusz Walewski, starszy ekonomista PwC.
Analitykom PwC wtórują demografowie, którzy jak mantrę powtarzają, że bez wzrostu dzietności i poprawy bilansu demograficznego nie będzie wzrostu gospodarczego, bo gospodarka to są ludzie. To ludzie produkują i konsumują. Podkreślają też, że nie było do tej pory w dziejach świata kraju, który osiągnąłby trwały rozwój gospodarczy podczas stagnacji demograficznej. Starzenie się społeczeństw nie pozwala bowiem w pełni zaspokoić rozwoju technologicznego, a sprzyja mniejszej ruchliwości i elastyczności oraz niechęci do innowacji. Gospodarka zorientowana na konsumpcję starszych pokoleń nie ma motywacji do inwestowania w nowe technologie. W długim okresie spowalnia rozwój gospodarczy, a nawet go odwraca.
Raport Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) dla najbliższych 50 lat nie pozostawia złudzeń: Polska będzie w grupie trzech państw o najmniejszej perspektywie podnoszenia konkurencyjności swojej gospodarki właśnie z powodu negatywnego bilansu demograficznego.
 
Popyt na nowych obywateli
W Polsce brakuje ok. 200 tys. osób rocznie – szacuje dr Kluza. I nie ma pewności, czy da się to odrobić. Zwraca przy tym uwagę, że wprowadzone ulgi podatkowe, urlopy wychowawcze, Karta Dużej Rodziny, aktywizacja zawodowa – to są wszystko pojedyncze działania, które nie są w synergii, a przez to są mało efektywne.
Nadzieję wśród demografów budzi Plan Morawieckiego, w którym jest mowa o „ponadresortowym programie demograficznym”, którego I etapem jest program Rodzina 500 Plus. Kolejnym ma być m.in. rozwinięcie opieki nad małym dzieckiem, kobietą w ciąży, reformą szkół, rynek pracy, program emerytalny, a nawet ochrony zdrowia. To, zdaniem autorów Planu, ma spowodować 10-proc. skok dzietności w Polsce.
Ambitnie, choć to raczej nie wystarczy. Dlatego coraz głośniej słychać o potrzebie przyjmowania imigrantów. Związek Przedsiębiorców i Pracodawców wręcz postuluje ustawę legalizującą pobyt w Polsce wszystkich Ukraińców, Białorusinów oraz Wietnamczyków. Liczbę tylko tych ostatnich szacuje się na ok. 100 tys. Według szacunków MSZ, Ukraińców od wybuchu konfliktu z Rosją może być w Polsce milion. Związek swój postulat podpiera raportem, z którego wynika, że do utrzymania obecnego systemu gospodarki i zapewnienia wypłat emerytur do 2050 r., potrzeba będzie Polsce nawet 5 mln emigrantów, z czego milion w najbliższych latach. W raporcie Związku oszacowano też, że legalizacja już pracujących w Polsce pracowników z Ukrainy mogłaby przynieść budżetowi państwa 10 mld zł rocznie. Poczucie stabilizacji sprawiłoby zapewne, że przybysze ze Wschodu zaczęliby tu zakładać rodziny, co poprawiłoby negatywne tendencje demograficzne. I choć nie wszystkich wyliczenia Pracodawców przekonują, zgadzają się w jednym: jeśli teraz nie przyjmiemy Ukraińców, za kilkanaście lat naszą ekonomię czeka iście epicka katastrofa.

Autorka: Longina Grzegórska-Szpyt

Zapraszamy do czerwcowego wydania "Gazety Bankowej"

 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła