Brexit: Bilet w jedną stronę
Na Wyspach Brytyjskich przebywa ok. 790 tys. Polaków. Rząd liczy na powrót 100-150 tys. z nich. Eksperci uważają, że nie będzie ich więcej niż 50 tys.
O będących konsekwencją Brexitu powrotach Polaków z wyspiarskiej emigracji głośno jest od maja 2016 r. Wtedy światło dzienne ujrzał raport Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM), w którym jeden z rozpatrywanych wariantów zakładał reemigrację nawet 400 tys. Polaków przebywających na Wyspach. Wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki zadeklarował chęć ściągnięcia ich z powrotem na rodzimy rynek. Minister rodziny, pracy i polityki społecznej, Elżbieta Rafalska, ogłosiła założenia rządowego programu „Powroty”, którego celem byłoby zachęcenie przebywających na Wyspach Polaków do powrotu.
Entuzjazm polityków gaszą okoliczności. Brexit nie będzie stanowił w najbliższym czasie powodu wyjazdu znaczącej liczby Polaków, chyba że rząd Wielkiej Brytanii zdecyduje się na restrykcyjną politykę imigracyjną. Oferta rynku pracy nad Wisłą pozostaje niezbyt atrakcyjna dla robiących karierę na Wyspach. Niejednoznaczna jest także odpowiedź na pytanie, czy nasz rynek pracy rzeczywiście potrzebuje reemigrantów.
Marzenia a rzeczywistość
Niedługo po ogłoszeniu wyników brytyjskiego referendum ws. opuszczenia struktur Unii Europejskiej w wystąpieniach w mediach minister rozwoju Mateusz Morawiecki nie mógł się nachwalić kompetencji Polaków aktywnych na brytyjskim rynku pracy. Zdaniem wicepremiera to ludzie z wielkim doświadczeniem, solidnym zapleczem finansowym, znajomością języka oraz rozeznaniem w mechanizmach funkcjonowania nowoczesnego państwa, jakim jest Wielka Brytania. Morawiecki wyraził nadzieję, że w ciągu najbliższych 2-3 lat do kraju wróci 100-200 tys. z nich. – Potrzebujemy ich – skwitował.
Wtórowała mu minister rodziny, pracy i polityki społecznej, Elżbieta Rafalska.
– W mediach pojawiały się informacje, że do Polski może wrócić ok. 400 tys. ludzi, którzy wyjechali. Ta skala wydaje mi się nadmiernie optymistyczna, ale gdyby to było 100-150 tys., to są szacunki, które mogą się sprawdzić – oceniała minister Rafalska.
Z danych Migration Observatory wynika, że na Wyspach Brytyjskich zamieszkuje obecnie 790 tys. Polaków. Jeśli miałby się ziścić scenariusz Mateusza Morawieckiego i Elżbiety Rafalskiej, w przeciągu najbliższych trzech lat wróciłby co piąty z nich. To realne czy – jak się mówi na Wyspach – wishful thinking, czyli myślenie życzeniowe?
- Nie ma powodów, dla których mielibyśmy spodziewać się w najbliższym czasie wzmożonych wyjazdów Polaków z Wielkiej Brytanii – uważa prof. Jacek Męcina z Uniwersytetu Warszawskiego, w latach 2012-2015 sekretarz stanu w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej, obecnie doradca zarządu Konfederacji Lewiatan. – Ze strony brytyjskiej padają deklaracje zachowania zasady swobodnego przepływu osób, ponadto dopięcie formalności opuszczenia UE przez Zjednoczone Królestwo potrwa kilka lat. Realnie patrząc na sprawę wydaje się, że możemy liczyć na kilku-, kilkudziesięciotysięczną reemigrację wynikającą z czynników niezwiązanych z tzw. Brexit, a więc m.in. z poprawy warunków na rynku pracy w naszym kraju. Jednak 50 tys. osób to jest absolutne maksimum, na które możemy liczyć – podsumowuje.
Ojczyzna za mało atrakcyjna
Powstały już założenia rządowego programu ukierunkowanego na stworzenie systemu zachęt dla zainteresowanych ponownym osiedleniem się w naszym kraju. Przedstawiła je publicznie minister rodziny, pracy i polityki socjalnej Elżbieta Rafalska. Program miałby obejmować pomoc w zdalnym znalezieniu zatrudnienia w Polsce oraz aktywną promocję podjęcia ryzyka powrotu do ojczyzny. Zachętą dla przedsiębiorców rozważających przeprowadzkę wraz z biznesem byłyby ulgi podatkowe i w składkach ZUS.
Pytaniem fundamentalnym jest jednak to, czy ktokolwiek będzie zainteresowany powrotem.
- Możemy rozróżnić dwie podstawowe grupy emigrantów zarobkowych do Zjednoczonego Królestwa – tłumaczy Jakub Gontarek, ekonomista współpracujący z ośrodkiem THINKTANK oraz Przewodniczący Forum Młodych Lewiatan. – Pierwsza to osoby, które nie widziały szansy na godne życie w Polsce, dlatego zdecydowały się na wejście na rynek o większym potencjale. Celem ich wyjazdu było zagwarantowanie godnych warunków życia sobie i rodzinie. Te osoby możemy nakłonić do powrotu jedynie zarobkami oraz świadczeniami społecznymi. A jak wiadomo te ostatnie w porównaniu z brytyjskimi nie są atrakcyjne – uważa ekspert.
Pomimo znaczącej poprawy na rynku pracy w Polsce nadal nie jest różowo, a już o porównaniu go do brytyjskich warunków nie ma nawet co wspominać. Chociaż w statystykach spadek bezrobocia i przyrost liczby miejsc pracy nie wygląda źle, Jakub Gontarek podkreśla, że za zwiększoną chłonnością rynku nie idzie znacząca poprawa jakości miejsc pracy.
- Mamy problem ze stabilnością zatrudnienia, a żeby ktoś zdecydował się na powrót z zagranicy, musi mieć pewność, że nawet gdyby z jedną pracą nie wyszło znajdzie kolejną – diagnozuje ekonomista.
Drugą grupę migrantów zarobkowych stanowią osoby, które na wyjazd zdecydowały się ze względu na chęć zdobycia nowego doświadczenia, doszlifowania języka, czy też przeżycia przygody. Ich powrót to tylko kwestia czasu. Jacek Męcina wskazuje, że to właśnie dla takich osób projektowane są programy wspierające reemigrację.
- Założenia programu, które zaprezentowało Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej są kontynuacją propozycji z lat poprzednich. To nawiązanie chociażby do wdrożenia z 2009 roku, które powstało po pierwszej fali kryzysu gospodarczego – wspomina były sekretarz stanu w MPiPS. – W tamtym czasie, ze względu na diametralnie inną sytuację na rynku pracy, nie cieszył się on szczególną popularnością. Natomiast, w ujęciu ogólnym, takie programy są potrzebne. Nie można oczywiście spodziewać się po nich fali powrotów, ale dla osób zdecydowanych na ponowne osiedlenie się w naszym kraju stanowią duże ułatwienie - tłumaczy Męcina.
Niepewne skutki
Na razie resort pracy skupia się na popularyzacji polskiego rynku pracy poprzez targi pracy czy dostarczenie niezbędnych informacji przez aktualizację serwisu internetowego. Jakub Gontarek ocenia wstrzemięźliwie skuteczność tych działań.
- To rozwiązanie bazuje wyłącznie na infrastrukturze państwowej. W Polsce instytucje mające wspierać rynek pracy nie działają sprawnie. Urzędy pracy są w stanie zaoferować pracę jedynie dla pracowników niskowykwalifikowanych, głównie sezonową, dlatego często z ich usług korzystają migrantów. Osoby szukające stałego zatrudnienia korzystają z usług sektora prywatnego, który jest świetnie zorganizowany. Przy konstruowaniu tego typu systemu zachęt powrotu na rodzimy rynek pracy konieczne jest zaangażowanie prywatnych podmiotów, wykorzystując ich know-how i infrastrukturę – podrzuca pomysł ekspert.
Dorzućmy i my kamyczek do ogródka. Być może zamiast głowić się nad sposobami ściągnięcia emigrantów, warto zastanowić się nad wspieraniem polskich społeczności na Wyspach. Nasi rodacy dobrze czują się nad Tamizą, a solidna diaspora jest zawsze podstawą do budowania dobrej jakości relacji gospodarczych.
Autorka: Maria Szurowska