Czy płace w Polsce rosną?

opublikowano: 19 czerwca 2018
Czy płace w Polsce rosną? lupa lupa

W rezultacie długotrwałego zamrożenia płac, sektor publiczny staje się niekonkurencyjny w stosunku do przemysłu – ocenia w „Gazecie Bankowej” prof. Eugeniusz Gatnar, ekonomista, członek RPP.

Tytułowe pytanie wydaje się być retoryczne, ponieważ właśnie GUS podał dane o tym, że w I kwartale 2018 r. przeciętne wynagrodzenie brutto wyniosło 4622,84 zł (czyli na rękę 3288,6 zł) i wzrosło rok do roku o 6,2 proc.

Czy więc płace w naszym kraju naprawdę rosną? Okazuje się, że w zasadzie jedynie w sektorze przedsiębiorstw zatrudniających od 10 osób wzwyż. Możemy to obserwować, ponieważ dla tego sektora GUS posiada najwięcej danych, w tym wielkość funduszu płac. Kiedy więc podzielimy sumę funduszu płac przez liczbę zatrudnionych, otrzymujemy średnie wynagrodzenie. Warto pamiętać, że w tym sektorze pracuje ok. 6 mln Polaków, co stanowi prawie 60 proc. zatrudnionych w gospodarce narodowej. 

2 lutego 2018 r. ukazał się kolejny pełny raport GUS (prawie 250 stron) opisujący szczegółowo rozkład płac w Polsce „Struktura wynagrodzeń według zawodów w październiku 2016 roku” (ukazuje się on niestety tylko raz na dwa lata).  Według niego średnia płaca w 2016 r. wyniosła 4347 zł (3094 zł netto), przy czym 66,2 proc. Polaków zarabiało mniej niż wynosi średnia kwota. Bliższa prawdy, w przypadku rozkładów tak silnie asymetrycznych, mediana wynagrodzeń, była znacznie niższa niż średnia i wyniosła 3511 zł brutto, czyli 2512 zł netto. Oznacza to, że połowa Polaków zarabiała poniżej tej kwoty, a połowa powyżej. Najczęstsza pensja brutto (czyli dominanta) Polaków w 2016 r. wyniosła 2074 zł, czyli tylko 1511 zł na rękę. Z tego opracowania GUS wynika także to, że 10 proc. najsłabiej opłacanych pracowników zarabiało w październiku 2016 r. co najwyżej 1890 zł brutto. Jeśli chodzi o płacę minimalną, to rząd od 1 stycznia 2018 r. podniósł ją do wysokości 2100 zł brutto, czyli ok. 1530 zł netto. Z początkiem roku wzrosła też minimalna stawka godzinowa z 13,00 zł do 13,70 zł dla umów cywilnoprawnych.

 

Za sprawą sektora przedsiębiorstw, rosną oczywiście płace w całej gospodarce narodowej w solidnym tempie 6-7 proc. Jednak w sektorze publicznym, w którym pracuje ok. 1,6 mln Polaków od 8 lat płace są zamrożone. Można powiedzieć, że taka sytuacja to sprawa dla związków zawodowych. Ale one w sektorze publicznym w Polsce praktycznie nie działają.

„Odmrożono” nieco płace pracowników administracji samorządowej, którzy na mocy rozporządzenia Rady Ministrów z 7 sierpnia 2017 r., od 1 stycznia tego roku otrzymali podwyżki. Minimalna płaca powinna wzrosnąć z 1100 do 1700 zł dla najniższych stanowisk, a dla samodzielnych stanowisk z 1700 zł do 2400 zł. Ale biorąc pod uwagę wielkość płacy minimalnej, podwyżki te mogą być symboliczne.

Za to nie zmieniła się kwota bazowa dla osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe, która pozostaje zamrożona na poziomie 1789,42 złotych. Jej siedmiokrotność stanowi górną granicę wynagrodzenia wójta czy burmistrza. O tym, ile ono wynosi decyduje rada gminy, miasta czy powiatu. W sektorze publicznym najwięcej mają otrzymać nauczyciele. Według zapowiedzi, podwyżka ich wynagrodzeń ma wynieść 15 proc. w ciągu trzech kolejnych lat. Na tym tle, w najgorszej sytuacji są pracownicy uczelni wyższych. Na podstawie Rozporządzenia Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z 2 grudnia 2016 r. na stanowisku profesora zwyczajnego minimalne wynagrodzenie brutto to 5390 zł (nieco tylko wyżej niż średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw), profesora nadzwyczajnego – 4605 zł, a adiunkta 3820 zł, a asystenta 2450 zł brutto. Warto dodać, że rzeczywiste zarobki niewiele odbiegają od tych minimalnych poziomów.

Poza niskimi płacami, które pozostają zamrożone od lat, ciągle zmieniają się wymagania wobec pracowników naukowych, co utrudnia im planowanie własnej ścieżki kariery zawodowej. Natomiast Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zamiast podwyżek płac, proponuje radykalną reformę, która może zdestabilizować działanie uczelni wyższych w Polsce.  W rezultacie tego długotrwałego zamrożenia płac, sektor publiczny staje się niekonkurencyjny w stosunku do przemysłu, co powoduje odejścia najbardziej wartościowych pracowników i stopniowe narastanie presji płacowej.

 

Prof. Eugeniusz Gatnar, ekonomista, członek RPP

Czy płace w Polsce rosną?

 

W rezultacie długotrwałego zamrożenia płac, sektor publiczny staje się niekonkurencyjny w stosunku do przemysłu – ocenia w „Gazecie Bankowej”prof. Eugeniusz Gatnar, ekonomista, członek RPP

 

 

Tytułowe pytanie wydaje się być retoryczne, ponieważ właśnie GUS podał dane o tym, że w I kwartale 2018 r. przeciętne wynagrodzenie brutto wyniosło 4622,84 zł (czyli na rękę 3288,6 zł) i wzrosło rok do roku o 6,2 proc.

 

Czy więc płace w naszym kraju naprawdę rosną? Okazuje się, że w zasadzie jedynie w sektorze przedsiębiorstw zatrudniających od 10 osób wzwyż. Możemy to obserwować, ponieważ dla tego sektora GUS posiada najwięcej danych, w tym wielkość funduszu płac. Kiedy więc podzielimy sumę funduszu płac przez liczbę zatrudnionych, otrzymujemy średnie wynagrodzenie. Warto pamiętać, że w tym sektorze pracuje ok. 6 mln Polaków, co stanowi prawie 60 proc. zatrudnionych w gospodarce narodowej.

 

2 lutego 2018 r. ukazał się kolejny pełny raport GUS (prawie 250 stron) opisujący szczegółowo rozkład płac w Polsce „Struktura wynagrodzeń według zawodów w październiku 2016 roku” (ukazuje się on niestety tylko raz na dwa lata). Według niego średnia płaca w 2016 r. wyniosła 4347 (3094 netto), przy czym 66,2 proc. Polaków zarabiało mniej niż wynosi średnia kwota. Bliższa prawdy, w przypadku rozkładów tak silnie asymetrycznych, mediana wynagrodzeń, była znacznie niższa niż średnia i wyniosła 3511 zł brutto, czyli 2512 zł netto. Oznacza to, że połowa Polaków zarabiała poniżej tej kwoty, a połowa powyżej. Najczęstsza pensja brutto (czyli dominanta) Polaków w 2016 r. wyniosła 2074 zł, czyli tylko 1511 zł na rękę. Z tego opracowania GUS wynika także to, że 10 proc. najsłabiej opłacanych pracowników zarabiało w październiku 2016 r. co najwyżej 1890 zł brutto. Jeśli chodzi o płacę minimalną, to rząd od 1 stycznia 2018 r. podniósł ją do wysokości 2100 zł brutto, czyli ok. 1530 zł netto. Z początkiem roku wzrosła też minimalna stawka godzinowa z 13,00 zł do 13,70 zł dla umów cywilnoprawnych.

 

Za sprawą sektora przedsiębiorstw, rosną oczywiście płace w całej gospodarce narodowej w solidnym tempie 6-7 proc. Jednak w sektorze publicznym, w którym pracuje ok. 1,6 mln Polaków od 8 lat płace są zamrożone. Można powiedzieć, że taka sytuacja to sprawa dla związków zawodowych. Ale one w sektorze publicznym w Polsce praktycznie nie działają.

Odmrożono” nieco płace pracowników administracji samorządowej, którzy na mocy rozporządzenia Rady Ministrów z 7 sierpnia 2017 r., od 1 stycznia tego roku otrzymali podwyżki. Minimalna płaca powinna wzrosnąć z 1100 do 1700 zł dla najniższych stanowisk, a dla samodzielnych stanowisk z 1700 zł do 2400 zł. Ale biorąc pod uwagę wielkość płacy minimalnej, podwyżki te mogą być symboliczne.

 

Za to nie zmieniła się kwota bazowa dla osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe, która pozostaje zamrożona na poziomie 1789,42 złotych. Jej siedmiokrotność stanowi górną granicę wynagrodzenia wójta czy burmistrza. O tym, ile ono wynosi decyduje rada gminy, miasta czy powiatu. W sektorze publicznym najwięcej mają otrzymać nauczyciele. Według zapowiedzi, podwyżka ich wynagrodzeń ma wynieść 15 proc. w ciągu trzech kolejnych lat. Na tym tle, w najgorszej sytuacji są pracownicy uczelni wyższych. Na podstawie Rozporządzenia Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z 2 grudnia 2016 r. na stanowisku profesora zwyczajnego minimalne wynagrodzenie brutto to 5390 zł (nieco tylko wyżej niż średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw), profesora nadzwyczajnego – 4605 zł, a adiunkta 3820 zł, a asystenta 2450 zł brutto. Warto dodać, że rzeczywiste zarobki niewiele odbiegają od tych minimalnych poziomów.

 

Poza niskimi płacami, które pozostają zamrożone od lat, ciągle zmieniają się wymagania wobec pracowników naukowych, co utrudnia im planowanie własnej ścieżki kariery zawodowej. Natomiast Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zamiast podwyżek płac, proponuje radykalną reformę, która może zdestabilizować działanie uczelni wyższych w Polsce. W rezultacie tego długotrwałego zamrożenia płac, sektor publiczny staje się niekonkurencyjny w stosunku do przemysłu, co powoduje odejścia najbardziej wartościowych pracowników i stopniowe narastanie presji płacowej.

 

**Więcej informacji i komentarzy o polskiej gospodarce i sektorze finansowym znajdziesz w bieżącym wydaniu „Gazety Bankowej” do kupienia w kioskach i salonach prasowych

 

 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła