Polska szansa na sukces w druku 3 D

opublikowano: 9 maja 2016
Polska szansa na sukces w druku 3 D lupa lupa
Mogłoby się wydawać, że druk 3D jest młodą technologią, tymczasem już od ponad 30 lat jest stosowany w pracowniach projektantów i w działach R&D

Technologia druku 3D rozbudza wyobraźnię, odmienia przemysł i coraz śmielej wkracza w nasze codzienne życie. O wart miliardy dolarów rynek walczą też polskie firmy i choć do pozycji potentata sporo nam jeszcze brakuje, coraz więcej z nich zdobywa zagraniczne przyczółki

W samolotach Airbusa montowanych jest ponad tysiąc części stworzonych za pomocą druku 3D. General Electric w silnikach lotniczych stosuje wydrukowane dysze paliwowe. Na ubiegłorocznych targach w Detroit zaprezentowano samochód elektryczny firmy Local Motors, w którym większość nadwozia, podwozia i wnętrza została wydrukowana w zaledwie 44 godziny.

Przykłady zastosowań druku 3D można mnożyć. Firmy z wielu branż chwalą się wykorzystaniem w swoich produktach części powstałych w drukarkach. Czy coraz bardziej powszechne stosowanie druku 3D to nowość i prawdziwa rewolucja? Nowość – nie, ale rewolucja dzieje się na naszych oczach.

Gotowy na wszystko

Choć mogłoby się wydawać, że druk 3D jest młodą technologią, w rzeczywistości ma już ponad 30 lat. Długo niewiele się o niej mówiło, gdyż była rozwijana z myślą o przemyśle i stosowana głównie w zaciszach pracowni projektantów i w działach R&D. Jej głównym celem było prototypowanie, czyli tworzenie koncepcyjnych modeli, pozwalających na testowanie parametrów pod przyszłą produkcję seryjną. Pionierem była branża motoryzacyjna – pierwsza drukarka 3D trafiła do Forda już w 1988 r.

Do dzisiaj nadal jest głównie stosowana właśnie w tym celu. Deloitte szacuje, że na prototypowanie przypada 90 proc. wydruków na świecie. W porównaniu z tradycyjnymi metodami główną zaletą takiego rozwiązania są niższe koszty oraz oszczędność czasu – firmy są w stanie szybciej testować pomysły i wprowadzać nowe produkty do sprzedaży.

Skoro druk 3D jest starszy niż internet w Polsce, dlaczego dopiero niedawno zrobiło się o nim tak głośno? Po pierwsze, ma to związek z wyjściem poza prototypowanie i coraz częstszym tworzeniem finalnych produktów. Jest to możliwe dzięki rosnącym możliwościom drukarek 3D – coraz większej precyzji i szerokiej palecie stosowanych materiałów. To już nie tylko najmocniej kojarzące się z drukiem 3D tworzywa sztuczne, ale przede wszystkim metal, żywice światłoutwardzalne, szkło czy nawet grafen.

Technologia daje projektantom nowe możliwości. Za jej pomocą można w całości drukować skomplikowane części, które wcześniej składano z kilkunastu pojedynczych elementów. Pozwala również tworzyć komponenty, których dotychczas nie dało się wyprodukować tradycyjnymi metodami. Boeing w ten sposób drukuje ażurowe elementy samolotów, które są równie precyzyjne i wytrzymałe, ale znacznie lżejsze.

Druk 3D znajduje coraz większe zastosowanie w branży motoryzacyjnej i lotniczej, ale relatywnie największy udział finalnych produktów jest w branży medycznej – druk 3D wykorzystywany jest do tworzenia m.in. implantów czy aparatów słuchowych. Według ekspertów PwC w ciągu kilku lat druk 3D stanie się niezwykle ważny również dla produkcji części zamiennych. Coraz powszechniejsze zastosowanie technologii może zatem zrewolucjonizować gospodarkę, wpływając na zmiany w procesach produkcyjnych wielu przemysłów, poszerzając możliwości personalizacji oferty firm, skracając łańcuchy dostaw czy redukując popyt na powierzchnie magazynowe.

Drukuj to sam?

Drugą przyczyną wzrostu zainteresowania drukiem 3D jest rosnąca dostępność i popularność drukarek domowego użytku. Od co najmniej kilku lat można samodzielnie złożyć lub kupić w pełni funkcjonalną drukarkę w cenie kilku tysięcy dolarów. To sprawiło, że roztaczać zaczęto wizję drukarek 3D dostępnych w każdym domu, małych fabryk, dzięki którym każdy będzie mógł sobie samodzielnie drukować potrzebne przedmioty.

Entuzjazm związany z drukiem 3D jednak opadł, gdy okazało się, że możliwości domowych drukarek nie wypadają aż tak okazale. – Urządzenia, które drukują z różnorodnych materiałów, w wielu kolorach i potrafią stworzyć praktycznie każdy użyteczny przedmiot, są poza zasięgiem przeciętnych domowych budżetów – mówi Paweł Ślusarczyk, twórca specjalistycznego serwisu Centrum Druku 3D.

Ze względu na ograniczone możliwości niskobudżetowych drukarek oraz znaczne koszty eksploatacji, rynkowi nadal daleko do potencjału, jaki mają tradycyjne drukarki, o masowych urządzeniach elektronicznych nie wspominając. – W tym segmencie głównymi klientami są amatorzy, pasjonaci nowych technologii, ludzie, którzy lubią majsterkować itp. Jest ich jednak relatywnie niewielu – mówi Paweł Ślusarczyk. Drugim największym odbiorcą takich niskobudżetowych drukarek jest branża edukacyjna – coraz częściej stają się one wyposażeniem szkół czy uczelni na całym świecie.

Choć na razie rewolucja dotyczy jedynie zastosowań przemysłowych, a segment domowy nie spełnił pokładanych w nim nadziei, rynek dynamicznie rośnie. Deloitte szacuje, że w 2015 r. sprzedanych zostało około 220 tys. drukarek 3D za 1,6 mld dol., czyli 100 proc. więcej niż rok wcześniej. Gartner przewiduje, że takie tempo będzie utrzymane przez kilka następnych lat, a w 2019 r. nabywców może znaleźć aż 5,5 mln drukarek 3D. Według różnych szacunków rynek pod koniec dekady może być wart co najmniej kilkanaście miliardów dolarów.

Choć trzy czwarte sprzedawanych drukarek 3D trafia do klientów indywidualnych, to pod względem wartości za 90 proc. rynku odpowiada sprzęt o zastosowaniach przemysłowych, który może kosztować nawet kilka milionów dolarów. Segment niskobudżetowy wygląda jednak atrakcyjnie, nic więc dziwnego, że o swój udział w globalnym torcie walczą również polskie firmy.

 

Polski peleton

Gwiazdą wśród polskich producentów drukarek 3D jest Zortrax. Olsztyńska firma założona przez Rafała Tomasiaka i Marcina Olchanowskiego ma za sobą kolejny bardzo dobry rok. Przychody spółki wzrosły z 12,5 do 37,6 mln zł, a zysk netto niemal potroił się do poziomu 8 mln zł. To przede wszystkim zasługa sprzedaży flagowego produktu, drukarki Zortrax M200, choć za prawie jedną piątą przychodów odpowiada już sprzedaż materiałów do druku. Łącznie Zortrax znalazł nabywców na 5,5 tys. drukarek, z czego aż 90 proc. poza Polską.

 

– Takie wyniki cieszą tym bardziej, że nasza spółka coraz więcej inwestuje, przede wszystkim w działalność badawczo-rozwojową – mówi Rafał Tomasiak, prezes Zortrax, który pod koniec roku odebrał nagrodę w konkursie Przedsiębiorca Roku EY w kategorii „Nowy biznes”. Na połowę 2016 r. Zortrax planuje debiut na GPW. Jak dotychczas spółka rozwijała się m.in. dzięki wsparciu internautów, którzy za pośrednictwem platformy crowdfundingowej Kickstarter sfinansowali rozwój M200, a w 2014 r. pozyskała ponad 7 mln zł z emisji niezabezpieczonych obligacji. Teraz celuje w większe kwoty. W 2015 r. w publicznej emisji inwestorzy kupili ponad 160 tys. akcji po cenie 32,5 zł. Po udanym IPO wycena spółki mogłaby zbliżyć się do 250 mln zł.

 

Czy inwestorzy uwierzą w polskiego producenta drukarek 3D? Atutem olsztyńskiej spółki jest niewątpliwie rozpoznawalność za granicą. Z drugiej strony pod względem sprzedaży Zortraksowi daleko do rynkowych liderów jak MakerBot czy Ultimaker, a konkurencja jest bardzo duża. – Trzeba pamiętać, że wiele krajów ma swoich aspirujących do pierwszej ligi producentów jak np. węgierski CraftUnique, łotewski Mass Portal bądź hiszpańskie BCN3D – mówi Paweł Ślusarczyk.

 

Czy Zortraksowi uda się podtrzymać dobrą passę? Wiele zależy od reakcji na nową drukarkę, nad którą pracę kończy olsztyńska spółka. Jeśli Zortrax Inventure okaże się sukcesem na miarę poprzedniego modelu, ambitne plany osiągnięcia w tym roku 25 mln zł zysku mogą się udać. Na razie spółka zaliczyła mały falstart – zamówienia na Inventure zbierała już w ubiegłym roku, jednak dostawy przesunęła o kilka miesięcy. Oficjalną przyczyną jest chęć dodania szeregu dodatkowych ulepszeń, jednak opóźnienie może wpłynąć na tegoroczne wyniki spółki.

 

Zortrax nie jest jedynym polskim producentem, którego drukarki zyskują coraz większe uznanie. Być może już niedługo po piętach zacznie mu deptać 3DGence. W gliwicką firmę w ubiegłym roku zainwestował Michał Sołowow, za kilka milionów złotych stając się właścicielem 49 proc. udziałów. Założona w 2014 r. firma blisko współpracuje z Politechniką Śląską w Gliwicach i jest producentem świetnie ocenianej drukarki 3DGence One.

 

Spółka ma zatem obiecujące zaplecze finansowe oraz wsparcie ludzi znających się na rozwijaniu biznesu, a poza produkcją drukarek angażuje się również w projekty usługowe. Na początku roku poinformowała o stworzeniu wraz z G2A, największą na świecie platformą do handlu grami komputerowymi, usługi, która pozwoli graczom na drukowanie w 3D postaci i przedmiotów pochodzących prosto z ich ulubionych gier – oczywiście dzięki drukarkom 3DGence. G2A miesięcznie odwiedzają miliony graczy, dlatego nowa platforma może stać się istotną częścią biznesu gliwickiej spółki.

 

W ubiegłym roku inwestora pozyskały też dwie inne firmy: wrocławska ZMorph oraz krakowska 3DKreator. Ta pierwsza pozyskała milion dolarów finansowania od funduszu Warsaw Equity TFI. – Zgromadzone fundusze pozwolą nam zwiększyć zdolność produkcyjną, co przełoży się na szybszą ekspansję na międzynarodowe rynki – podkreśla Piotr Wąsowski, współzałożyciel ZMorph. Dzięki ostatnim inwestycjom firma jest w stanie produkować 80-100 hybrydowych drukarek 3D miesięcznie, a 90 proc. sprzedaży trafia za granicę, zwłaszcza do USA.

 

W krakowską 3DKreator natomiast około 3 mln zł zainwestował fundusz MCI Capital Tomasza Czechowicza, co zapowiada, że w najbliższym czasie spółka może wejść na ścieżkę dynamicznego rozwoju. Pieniądze trafiły na doskonalenie procesu produkcji, zwiększenie mocy produkcyjnych oraz R&D. Firma korzysta z potencjału polskich uczelni – jej kompaktowa drukarka Kreator Motion powstała przy pomocy ekspertów z Politechniki Śląskiej i Akademii Górniczo-Hutniczej, a o wygląd urządzenia zadbała Akademia Sztuk Pięknych.

 

Pod względem wartości sprzedaży najbardziej atrakcyjną częścią rynku są drukarki o zastosowaniach przemysłowych. W tym zdominowanym przez amerykańskie firmy Stratasys i 3D Systems segmencie swoją niszę usiłuje znaleźć Omni3D. W 2013 r. poznańska firma jako pierwsza na większą skalę zaczęła sprzedawać drukarki 3D własnej produkcji, jednak wobec niewystarczającej jakości produktów i problemów z realizacją zamówień, podjęto decyzję o zmianie strategii. Omni3D wycofało się z rynku, przeszło restrukturyzację i skupiło na rozwoju nowego produktu.

 

Efektem trwających prawie dwa lata prac jest Factory 2.0, drukarka o dużym, wynoszącym 50 cm w każdej osi obszarze roboczym (w urządzeniach niskobudżetowych to zazwyczaj nie więcej niż kilkanaście centymetrów), która ma trafić do tych firm i branż, dla których dotychczas druk 3D był niedostępny z powodu zbyt wysokiej ceny. – W tej klasie produktów mamy niewielką konkurencję. Rywalizujemy z drukarkami kosztującymi powyżej 100 tys. dolarów, tymczasem nasza kosztuje cztery razy mniej i jest siedmiokrotnie tańsza w eksploatacji – mówi Konrad Sierzputowski, współzałożyciel firmy i członek zarządu odpowiedzialny za rozwój produktu.

 

Działaniom Omni3D towarzyszą mieszane opinie. Firma ponownie zasiała wątpliwości co do powodzenia swoich planów, kiedy pod koniec ubiegłego roku przesunęła o kilka miesięcy dostawę pierwszych egzemplarzy drukarki. – Chcieliśmy być pewni, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik, dlatego daliśmy sobie trochę czasu, by dopracować wszystkie szczegóły – uspokaja Konrad Sierzputowski.

 

Na początku roku w spółkę kolejne 4 mln zł zainwestował fundusz SpeedUp Venture Capital Group, zwiększając swoje zaangażowanie do 9 mln zł. W kwietniu 15 pierwszych drukarek Factory 2.0 trafiło do klientów, w większości z takich krajów jak Hiszpania, Wielka Brytania czy Australia. Omni3D liczy też na szybkie podpisanie umowy z dużym dystrybutorem w USA i jeśli pierwsze opinie klientów będą pozytywne, będzie w stanie wyprodukować nawet do 100 egzemplarzy Factory 2.0 miesięcznie.

 

Polskie drukarki 3D są doceniane za granicą, zdobywając uznanie i branżowe wyróżnienia. Ciesząc się z rozwoju i sukcesów polskich firm, którym udaje się dotrzeć ze swoimi produktami do zagranicznych klientów i przyciągnąć pieniądze inwestorów, warto jednak zachować chłodny dystans. Wbrew pojawiającym się opiniom, trudno uznać, że Polska jest już zagłębiem druku 3D, a polskie drukarki podbijają świat. Co nie znaczy, że tak stać się nie może. Obecny potencjał jest dobrym punktem wyjścia do zmagań o światowy rynek druku 3D, szczególnie o jego przemysłowy segment, gdzie istnieje największe pole do rozwoju i są największe pieniądze. A jeśli kolektywnie polskim firmom uda się zdobyć choć dziesięć procent udziału w rynku nowoczesnych technologii wartym kilkanaście miliardów dolarów, trudno będzie o tym mówić inaczej niż jako o sukcesie.

 

 

 

Autor: Aleksander Kobyłka

Zapraszamy do majowego wydania "Gazety Bankowej".

 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła